niedziela, 17 lipca 2011

Bliskość

Wielu z nas się zastanawia - rzadziej lub częściej - jak daleko ma sięgać nasza zdolność wybaczania i gdzie leży granica zgody lub niezgody na niegodziwości nas spotykające tylko dlatego, że uwierzyliśmy w czyjeś zapewnienia. Powstrzymują nas więzy uczuciowe, niezapisane kodeksy towarzyskie czy rodzinne, byśmy nie eksplodowali w swoim skądinąd słusznym gniewie. Wahamy się, by nie urazić czyjegoś wątpliwego honoru albo nie pogłębić rany bliskiej nam osoby.

Widzimy draństwo, które nam się dzieje, ale sublimujemy je, wyrzucamy w jakąś odwleczoną w niewiadomą przyszłość chwilę. Tylko ... Patrząc na wrzód nie spowodujemy, że przestanie boleć, a odwracając się nie sprawimy, że zniknie.

Ludzie niefrasobliwi, tacy, którzy żyją czczymi obietnicami, wykorzystują - czasem nieświadomie mniej lub bardziej - bliskich i dalszych, to nie jakieś dawne wymarłe mamuty. Oni są, żywią się naszymi naiwnościami, ich ulubionym zajęciem jest mydlenie oczu, wymawianie okrągłych słówek, emitowanie w przestrzeń setek pustych zapewnień o tym, jak to się zmienią, jak to wszystko wróci do normy (co nią jest?!). A my łapiemy się tego, jak ślepcy macami, szukając twardego gruntu, jakiejś powierzchni. Pytanie tylko, gdzie jest granica?

Dumni jesteśmy z tych nielicznych, którzy gdzieś po drodze się zapodziawszy, gdzieś straciwszy sens życia, zatrzymali się na smutną, choć krzepiącą chwilę refleksji i spoglądając sobie co jakiś czas prosto w oczy w lustrze, brną pokonując kolejne przeszkody.

Nie pomagamy im, gdy udajemy, że wszystko jest w porządku, bo oni potrzebują odartej z mitów i usprawiedliwień prawdy. Tylko ta prawda o nich samych - wprzódy uświadomiona samodzielnie, by potem mogła być głoszona często niemo przez otoczenie - może im pomóc. Nie pomogą im chwilowe nasze przebłyski wiary w to, że nic się nie dzieje. Bo się dzieje i to sporo.

Dobranoc

poniedziałek, 11 lipca 2011

Mulţumesc, România

Wracamy, po najdłuższych podróżach wracamy, pełni wrażeń i pomysłów na kolejne podróże. Tym razem rzuciło mnie znowu na Bałkany, ale trochę bardziej na wschód, tak, żebym mógł zmienić strefę czasową. Bułgaria, a po drodze Serbia i Rumunia. O ile Bułgaria zachwyca nieodmiennie pięknym Nesebyrem czy dobrym jedzeniem, bo już zupełnie nie pełnym chały i kiczu Słonecznym Brzegiem, o tyle moje peregrynacje po Rumunii stały pod znakiem zapytania od samego początku. Poliszynel mówi, że nie warto tam jeździć, złe drogi, hordy brudnych dzieciaków żebrzących na ulicach, złowroga policja. Nic najbardziej mylnego, drogi nie są wcale w gorszym stanie niż w Polsce, a te główne są jakościowo lepsze. żebraków taka sama liczba jak w Polsce, ni mniej, ni więcej, przeważają tak jak u nas Cyganie (Romowie), a policji ani razu nie widziałem w jakiejś dziwnej akcji. Nocowałem w Mamai - powoli się rozwija, mają super kolejkę gondolową. Koszmarem była obwodnica Bukaresztu - ale zapraszam na polskie obwodnice - ale widać, że coś z tym robią. Pobyt trzydniowy w Moieciu de Jos (tuż przy Branie w Transylwanii) to  oddech, oaza spokoju, cudowni gospodarze (przywitanie palinką, bogate śniadania z miejscowych produktów), niesamowita właścicielka restauracji, która (jej lokal tego dnia był zamknięty) zawiozła nas do bardzo dobrej restauracji swoim samochodem (odmawiając zapłaty) i zaprosiła następnego dnia do siebie. Przepiękny Braszów (Brasov). Cudowny pobyt w Sighisoarze w zjawiskowym hoteliku Vila Franka i wspaniałe obiady i śniadania w restauracji Rustic tuż obok, a przede wszystkim pozbawiony blichtru i komercji urok starówki w mieście narodzin Vlada Tepesa. Dopełnieniem tego był bajeczny obiad w Restauracji Queen's Pub w Oradei i wspaniały właściciel Avalon Camere (Pokoje Avalon), u którego pobyt to wspaniałe przeżycie.
Marzę o powrocie do Transylwanii, gdzie życie płynie  spokojnym rytmem.
Mulţumesc, România