niedziela, 4 grudnia 2011

Kółka

Oglądam i uszom nie wierzę (oczom wierzę mimo noszenia szkieł progresywnych). To, że poseł Girzyński (jeszcze PiS) gada głupoty, bo zatrzymał się w swoim widzeniu świata na roku co najwyżej 1865, to mnie nie dziwi. To, że w idiotyczny sposób nazwał min. Sikorskiego ministrem spraw zagranicznych Niemiec, to też mieści się w mentalności polskiego zaścianka. To, że uważa, iż Niemcy tylko czyhają na nasze dziewictwo czyli suwerenność - to należy mu się jak świni koryto (pardon) - bo to przecież nie wnosi nic nowego do mojego obrazu tej formacji, jaką jest PiS - wszystko już było i więcej. Nie jestem zaskoczony mentorskim, choć niezbyt inteligentnym tonem posła Cymańskiego - kreuje się na jakiegoś Cycerona tudzież innego mędrca. Jego przejście do (jak im tam jest?) SP (Służba Polsce, nie Solidarna Polska - na psa urok) to jedynie przejście (dla nas) z deszczu pod rynnę. Bardziej mogą się rozdziawić...
Dziwi mnie rozdmuchiwanie tej normalnej sytuacji - dyskusji ludzi dotyczącej przyszłości UE. Każda ciekawa propozycja jest na miejscu - i tutaj razi w sposób kategoryczny postawa gościa, na temat którego nigdy nie miałem dobrego zdania, choć może bardziej uważałem go za śmiesznego i nieszkodliwego, niż za szkodnika politycznego (tak jak Kaczyńskiego, Ziobrę, Kurskiego, Gowina i paru innych). Mowa o Kłopotku - facecie, którego kariera winna się zakończyć na szczeblu sołtysa. Nawet nie radnego gminy.
Dziwi mnie też przylizywanie się koalicjantowi przez b. już ministra Kwiatkowskiego. Za wszelką cenę.
Nie dziwi wybór tematów prze Rymanowskiego - coraz bardziej daje się w nim wyczuć sympatyka kółek wzajemnej adoracji - Michalik - Głódź - Rydzyk - Kaczyński - Ziobro.
Miłej niedzieli.

czwartek, 17 listopada 2011

I już po...

Wróciłem - w sensie fizycznym i psychicznym - do pisania... Nie obiecuję poprawy, ale się zobaczy.
Wybory były, dawno, dawno, ale przez ten czas rząd też leniuchował, czemu ja nie mógłbym.
Dzisiaj bomba, staronowy rząd nadchodzi, a może wraca.
Nowy w nim jest J. Gowin - postać tyle koncyliacyjna, co konsystorska - z przewagą znaczną tego drugiego pierwiastka. Owszem, owszem, nadaje się, ale bardziej przewodzeniu trybunału inkwizycyjnego. Z tą jego flegmą w głosie i obrazem męczennika nie odstaje - niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Nowy jest B. Arłukowicz - który to dla stołka gotów jest wyrzec się swoich poglądów. Pani Mucha jako znawczyni sportu też pewnie się sprawdzi i widzę już te śmigające TGV po polskich torach dzięki geniuszowi S. Nowaka.
Co tam, panie w polityce? A Chińczycy...
W drugiej watasze też jakoś dziwnie PiSkają - Ziobro i spółka z (bardzo) o.o. kreują się na heroldów demokracji. Czy ktoś w to wierzy? Niestety, tak. Poza tym mają w sobie, pardon, ze sobą takie dwie postaci kultowe jak Kempa i Wróbel. Lepszy wróbel w garści niż... a zresztą sami obserwujcie.
Za nami 11 listopada - święto narodowe. Dowiadujemy się, że patriotyzm to nacjonalizm. Kibole są rzecznikami prawdziwych Polaków. Homofobia, antysemityzm, ksenofobia, rasizm wystawia swoje hydrze pyski, by nie rzec mordy. Do tego dolewa się antyniemieckości - celuje w tym Pan Prezio. A dla mnie patriotyzm to: umiejętność życia i współżycia z innymi, dzielenie się radościami i troskami z ludźmi wokół, bez względu na ich światopogląd, religię, orientację czy kolor skóry i narodowość. Patriotyzm to uczciwa praca, to narzekanie na zły rząd i wskazywanie jak naprawić błędy. To niezgadzanie się na politykę serwowaną przez przygłupów czy oszołomów. Ja nie chcę wielkiej Polski, wsadźcie ją sobie w buty - będziecie wyżsi. Ja chcę Polski europejskiej, otwartej, kolorowej, uśmiechniętej.
Ave.


czwartek, 6 października 2011

Na kogo i dlaczego zagłosuję.

Pisałem wcześniej, że nie chcę głosować przeciw, tylko przeciw, bo przecież zawsze głosuje się w jakimś stopniu przeciw. Ale mam dość filozofii, którą można określić dawnym powiedzeniem "jak nie urok to przemarsz wojsk", wolę wybierać między betonem a nadzieją na lepsze, nie lepsze w sensie materialnym, bo nad tym się pracuje samemu. Lepsze bez demagogii, klerykalizmu, kempizmu, kaczyzmu i innego izmu, które wypalają naszą chęć do działania. Chcę więc głosować za:
1. Próbą odnalezienia sensu w życiu ludzi podobnych mnie, ludzi, którzy nadal wierzą w nowoczesne a nie kościelne państwo, w którym wiara i religia to dobrowolny wybór osób praktykujących ją bez narzucania innym.
2. Jawnością życia publicznego, poczytalnością polityków, którzy budują a nie burzą.
3. Fajnym sąsiedztwem w UE a nie za wrogami tuż za naszymi granicami, bo niejednemu z naszych polityków co chwilę się ulewa nienawiść do Niemców czy Rosjan i bluzga nią na lewo i prawo.
4.Nowoczesnym patriotyzmem, który oznacza otwartość na inne kultury i sposoby życia, unowocześnianie  struktur państwowych i zdolność do wyzbycia się megalomanii i nacjonalizmu (znowu izm).
5. Tolerancją oraz otwartością w życiu publicznym - ocenianiem człowieka za jego dokonania a nie to, z kim śpi.

Zagłosuję więc na RPP, czego i Wam życzę.

niedziela, 25 września 2011

Od Dzięgi cięgi :P

Cytat:

- Słyszymy od kilku dni powracającą wielokrotnie prawdę, jedną z najważniejszych i chyba najbardziej przejmujących dla naszego pokolenia, (…) – gdzie jest Bóg, tam jest przyszłość, gdzie nie daje się miejsca Bogu, tam brakuje prawdy, brakuje sprawiedliwości, brakuje miłości, brakuje życia, brakuje nadziei, brakuje światła. Gdzie nie daje się miejsca Bogu, tam brakuje mądrości, tam wręcz brakuje rozumu – podkreślił kaznodzieja.
Tu chodzi o prawdę, tu chodzi o Boga i o miejsce dla niego, nie tylko w życiu osobistym, prywatnym, ale także w życiu rodzinnym i społecznym. Za tę prawdę trzeba jednak płacić, praktycznie w każdym pokoleniu – wskazał abp Dzięga.

Powiedział przedstawiciel instytucji, która wieki całe przeczyła rozumowi - ręce opadają.
Dobranoc.

czwartek, 22 września 2011

Dlaczego nie zagłosuję na ... odc. 2

Dlaczego nie zagłosuję na:

PJN
Nie wiem, czy wypada zaczynać od powodów emocjonalnych, ale co tam niech będzie. A jest ich sporo. Więc ograniczę się do kilku.

  1. Mam alergię na panią Elżbietę Jakubiak, jej styl uprawiania polityki, jej wychwalanie słabego prezydenta, jakim był Lech Kaczyński. 
  2. Nie umiem podziwiać elokwencji Michała Kamińskiego - cały czas mam przed oczyma jak wiezie do Londynu, do Pinocheta (wtedy tam zatrzymanego) ryngraf katolicki, by wesprzeć tego zbrodniarza. 
  3. Jedyną osobą, do której miałem jako taką sympatię jest Paweł Poncyliusz, ale on tam nic nie znaczy i to mało, by poprzeć jego ugrupowanie.
  4. Poza tym, to PiS-bis.
SLD
I tutaj tych powodów będzie sporo. Całości dopełniła dzisiejsza wypowiedź Piotra Gadzinowskiego w Faktach po faktach - szczyty niekompetencji i arogancji.
  1. Marne, nijakie przywództwo w osobie Grzegorza Napieralskiego, który niby to  kreował się na polskiego Zapatero, ale zbyt to widać wysokie progi. Śmieszy mnie Pan Napieralski, gdy raptem (po tym co zrobiło SLD w czasach rządów Leszka Milllera - opłacanie z budżetu państwa katechetów, bliskie więzy z Jankowskim itp. machlojki) zaczyna przyjmować radykalnie świecką retoryką.
  2. Nie potrafię się przekonać do tego, co mówi Wikliński czy Wenderlich - panowie zbyt przypominają w swej poetyce klechów podczas niedzielnych kazań w małych wiejskich parafiach.
  3. Kalisz kreuje się na gwiazdę, ale boi się radykalnych posunięć - więc zostaje drętwa mowa.
  4. Jasnym punktem jest prof. Senyszyn - ale nie wiedzieć czemu wpada tak samo w jakąś dziwną palikotofobię, czym traci w moich oczach.
cdn.

środa, 21 września 2011

Dlaczego nie zagłosuję na ... odc. 1

PiS
Jest ogromna liczba powodów, tutaj postaram się wymienić te trzy najważniejsze wedle mego subiektywnego odczucia.
Po pierwsze odstręcza mnie ich kruchtowy klimat, utrzymany w tonacji bogo-ojczyźnianej i męczenniczo-ornitologicznej. Nie znoszę mieszanie się kleru w politykę, nie tolerują prawodawstwa opartego na religijnych (czytaj dogmatycznych) podstawach.
Po drugie: nigdy nie wierzyłem Kaczyńskim, nigdy nie budzili mego zaufania ani tym bardziej sympatii. Odstręcza mnie już teraz jednego bliźniaka buta i pogarda dla wszystkiego, co nie pasuje do wymienionego w p. 1 miszmaszu pseudo-patriotycznego.
Po trzecie: boję się budzenia resentymentów antyrosyjskich, antyniemieckich i wszelkiego typu fobii, którymi karmi się elektorat PiS. Nie mam ochoty obudzić się w kraju, w którym bojówki narodowo-katolickie będą zaglądały do mego łóżka i moich poglądów.

PO
Choć mieli moją ograniczoną sympatię i poparcie w wyborach (bo kogo innego można było wybrać?), to zmarnowali ten kapitał.
Nie zagłosuję na PO, bo:
Po pierwsze: mierzi mnie obecność w tej partii tak skrajnie klerykalnych postaci jak Gowin, czy Gronkiewicz-Waltz. Przez to partia ta traci charakter nowoczesnej i trąci pisowych fetorem.
Po drugie: mierzi mnie postawa Premiera Tuska: Paryż (sejm) wart jest mszy - podczas pobytu w Wilnie ostentacyjnie dawał się filmować w kościele, a także podczas tak - jak się wydaje - intymnej chwili dla człowieka wierzącego, jaką jest w kk eucharystia. A to on coś kiedyś mówił o neutralności czy podobnych dzisiaj już nieważnych imponderabiliach.
Po trzecie: bałagan wszechogarniający - owszem w Polsce się buduje, ale bez planów, harmonogramów i nieodzownych w takich chwilach systemów zastępczych. Co za tym idzie w partii ten toleruje się ludzi - miernoty, których z nazwisk (z litości) wymieniał nie będę.

sobota, 3 września 2011

Biała flaga

Patrzę i słucham ze zdumieniem. Czy ci wszyscy z pisludu pogłupieli, czy tak są zakochani w prezesuniu, że nie widzą własnego ośmieszania się. Powtarzam - nie jestem w stanie zrozumieć takiej głupoty.
Dalekim jest od klaskaniu rządowi i PO, niektórych z nich cenię, inni mnie śmieszą, jeszcze inni są zupełnie obojętni.
Ale ludzie, o co chodzi z tą białą flagą i z neutralnym gruntem?
Po pierwsze:
Wodzu Jarosław zażądał debaty na neutralnym gruncie, nie definiując, cóż miałoby to oznaczać, czy neutralnym gruntem jest sławetne Centrum Programowe (propagandowe?) pisiorów, gdzie Hofman zachwyca się kawą (jeśli jest w tak dobrym guście jak jego ubranie, to pewnie bym się nie skusił). A może studio telewizji trwam? Dzisiaj m.in. słynny ginekolog Bolesław z Rybnika Piecha (skruszony morderca zygot) oznajmił Beacie Tadli z TVN24, że studio tej stacji neutralnym gruntem nie jest.
Po drugie:
Białych flag jest dwie - tyle widzi Prezes, choć Pan były zygotokiller z Rybnika, mówił, że widziało i widzi je wielu Polaków. Rozumiem, że to twardy elektorat PiSu ma flag illusion. Flagi białe, flagi dezercji i uległości muszą być zwinięte (pierwsza to symbol włażenia w odbyt możnym tego kraju przez służalczy rząd, druga zaś służy jako znak peregrynacji analnych w zadkach przywódców Rosji i Niemiec). Wtedy tylko Wielki Twórca IV Rzplitej (niech spoczywa zapomniana) otworzy się na adwersarzy.
Dzisiaj też wielki autorytet w dziedzinie kapelusznictwa, rękawicznictwa oraz czystości polszczyzny, Pani juz nawet niezabawna Nelly Rokita, nie dość, że obiecała prowadzącemu Piotrowi Marciniaki w "Babilonie", że dostarczy mu prawdziwe, boskie aniołki (na co ten stwierdził, że ma żonę), pokropione wodą święconą, a nie takie jak Iwona Śledzińska Katarasińska, czyli świeckie, to jeszcze jak lwica broniła Zyty Gilowskiej jako eksperta pisoludków - mimo, że ta jest członkiem RPP (35 tys. zł pensji miesięcznej i apolityczność).
Ci ludzie są albo ślepo zapatrzeni w chorego na władzę Prezesa, albo ... nie wiem, co. Przecież ta partia nie ma szans na samodzielne rządzenie.
Nota bene, dziwi mnie klucz według którego odbywają się  debaty - czemu tylko pięć partii, a nie siedem - tyle przecież zarejestrowało listy krajowe.
I ma rację Janusz Palikot, domagając się debaty tych wszystkich, którzy potencjalnie mogą się znaleźć w sejmie.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Bogowie wojny

Słucham i oglądam doniesienia z Libii. Widzę ludzi zachłystujących się chwilową wolnością, w podtekstach słyszę, że Al-Kaida, że walki plemienne, że przywódcy to byli współpracownicy Kadafiego. I nie jestem wcale zdziwiony, ani nie zszokowany. Przecież to ci sami teraz chcą wolności, którzy za chwilę ją odbiorą w imię Allaha, Jehowy czy innego boga. I nie będzie zmiłuj się tylko alleluja (inszallah) i do przodu.
Rewolucje, rewolty, przewroty, rebelie mają wtedy sens, gdy tracą całkowicie sens religijny. Gdy przestaje obowiązywać hasło: bóg, honor, ojczyzna. Bo ten bóg, gdyby istniał, musiałby chyba być wielokrotnym schizofrenikiem, żeby móc spełnić życzenia i być naraz po kilku, kilkudziesięciu stronach. Idea boga, bogów, to idea dość niezrozumiała dla mnie ze względu na jej nijakość i miałkość.
Naprawdę, zupełnie nie obchodzi mnie, kto w co wierzy lub nie wierzy, obchodzi mnie natomiast to, jak niektórzy próbują mi wmówić, że ja - nieświadomie - też wierzę, a przecież oni wiedzą, jak wierzyć i pomogą mi w zrozumieniu (pardon - przyjęciu) tego imperatywu.
Bóg, bogowie czy jak ich tam nazywamy to dla prowadzących wojny wygodny sposób zwalenia winy (tak naprawdę to ślepy traf i ludzie) za niepowodzenia, przegrane. "Bóg tak chciał" słyszymy nieraz, ale jak? Jak chciał? Chciał jednocześnie tego co X i co Y, a nawet Z? I na to jest odpowiedź, że niezbadane są "ścieżki pana".
Oburzenie i zgryzota Irańczyków dekady temu doprowadziły do wybuchu rewolucji, ale, że tam bez Allaha ani na krok, to mamy dzisiaj, co mamy. Teokrację czyli totalitaryzm religijny, oparty na zasadzie, że faceci w sukienkach i z brodami pełnymi pcheł wiedzą lepiej czego potrzeba młodej kobiecie czy artyście w średnim wieku do szczęścia niż oni sami. U nas podobnie, choć nie na taką skalę. Ale łapy ci panowie w ornatach pchają wszędzie: pod kołdry, do szkół, do urzędów itp. itd. Wiedzą, tak twierdzą, o co bóg się gniewa (choć chyba nie widzą, że z idei boga robią w tym momencie stetryczałego, małostkowego mizoginistę), jak go przebłagać (all we need is... cash).

czwartek, 18 sierpnia 2011

Casus Nergala

Rozliczne serwisy informacyjne bębnią o dzisiejszym wyroku Sądu w Gdańsku, który uniewinnił Adama Darskiego - Nergala. Nergal został pozwany, przez kilku posłów partii (i)edynie słusznej oraz niejakiego jegomościa bodajże Nowaka (który - chwała mu za to) chroni mnie przed sektami, o obrazę uczuć religijnych. Przepisem tym wycierają sobie gęby rozliczni rozmodleni oszołomi i tercjarze. Przepis kuriozalny i niesprawiedliwy - gdyż jeśli istnieje to winien mieć swoją przeciwwagę w postaci przepisu prawnego o ochronie uczuć niereligijnych. Tyle tytułem wyjaśnienia.
Pozostaje kilka kwestii zahaczających o paranoję: jakim sposobem oskarżyciele poczuli się urażeni nie uczestnicząc w koncercie Behemota? Zaocznie, korespondencyjnie, telepatycznie? Proponuję pozwać np. kogoś, kto w tej chwili bazgrze po biblii gdzieś w zaciszu domowej alkowy, albo usiadł na gazecie, w której jest zdjęcia B-16. Przecież to jest obraźliwe, tyłkiem na pontifeksie? Można również pozwać o obrazę uczuć religijnych kogoś, kto... no właśnie, co? Pewnie wszystko może obrazić uczucia przewrażliwionych (by nie rzec chorych z nienawiści) dewotów.
Chociaż przecież ich nienawiść jest w zgodzie z duchem biblii, a przynajmniej tego, co zawiera stary testament. Tam też tylko surowe, by nie rzec drakońskie kary, żądania zemsty, ludobójstwa itp. boskie sprawy, nieprawdaż?
Bóg Starego Testamentu jest prawdopodobnie najmniej przyjazną postacią całej literatury pięknej: zazdrosny i dumny z tej zazdrości; małostkowy, niesprawiedliwy, nie znający przebaczenia pedant; roszczeniowy, krwiopijczy zwolennik czystek etnicznych; mizoginiczny, homofobiczny, rasistowski, mordujący dzieci, ludzi w ogóle, czy też synów w szczególności, zsyłający plagi, megalomański, sadomasochistyczny, kapryśnie manifestujący brak zrozumienia despota. (Richard Dawkins).

sobota, 13 sierpnia 2011

Natanek - Szatanek

No, trochę czasu minęło. Ale muszę ostrzec bliskich mojemu sercu berlińczyków. Nadciągają legiony klechy spod Suchej Beskidzkiej - tzw. księdza Natanka. Odgraża się, że pokaże swoją moc w Berlinie, zna się na wszystkim, chce intronizacji Jezusa z Nazaretu, choć ten podobno korony nie nosił. Ale co tam... W końcu do jej udźwignięcia ma co najmniej trzy głowy. Zastanawia mnie coś innego, bo przecież nie "intelektualny debilizm" tego gościa. Jak on umie zebrać na mszy trwającej ponad cztery godziny kilka (2-3) tysiące bezwolnych i zaprawionych żółcią nienawiści ludzi. Czym jest religia, że zmusza niektórych (czasem większość) do wierzenia i robienia rzeczy, które są irracjonalne, uwłaczające intelektowi. Czy człowiek, jako chyba najlepiej ewoluujący gatunek na Ziemi potrzebuje aż takiego kretyńskiego dopalacza jakim są kazania Natanka? Nikt co prawda nie badał, jakie jest poziom intelektualny wyznawców troglodyty z Grzechyni. Możemy się tylko domyślać...
Czy są jakieś granice ludzkiego szaleństwa religijnego? Obawiam się, że nie. Daję głowę, że sam potrafiłbym zebrać dość sporą grupę wyznawców dajmy na to Latającego Potwora Spaghetti czy Wróżki Zębuszki. Ogłosiłbym się ich jedynym prorokiem, który ma widzenia (często wynikające z różnych fobii) - sporządziłbym święta księgę, wyklął parę osób (raczej więcej niż mniej), wszystko okrasiłbym kiczowatym encouragem - sztandary z przebitym sercem z wypływającym z niego ostrym ketchupem, kiczowate pieśni, idiotyczne modlitwy o deszcz itp. I co? Co dalej? Jak daleko może sięgać nasza indolencja i ociężałość intelektualna. Aha, zgarnąłbym jeszcze przy tym całkiem niezłą kasę. A wszystko to dzięki temu, że niektórzy ludzie dość dawno uznali, że mrzonki i przywidzenia można uznać za wspaniały materiał do zbudowania pseudonauki o rzeczach ostatecznych. Ich hordy się nieco rozrosły i opanowały wiele dziedzin życia, a bezwolna masa boi się myśleć.
Niech podsumowaniem będzie cytat z Dawkinsa:
To banał (i to jak większość banałów niezgodny z prawdą), że nauka odpowiada na pytania jak, tylko teologia zaś dysponuje narzędziami umożliwiającymi odpowiedź na pytania dlaczego. Cóż to niby jest „pytanie dlaczego”? Nie każde pytanie rozpoczynające się od „dlaczego” w ogóle jest sensownym, uprawnionym pytaniem. Dlaczego jednorożce są puste w środku? Na niektóre pytania po prostu nie warto odpowiadać. Jaki jest kolor abstrakcji? Jak pachnie nadzieja? Fakt, że jakieś pytanie można sformułować w pełni zgodnie z gramatycznymi regułami języka, nie oznacza, że ma ono jakikolwiek sens, ani że warto się nim poważnie zajmować. Więcej – nawet jeśli pytanie jest poważne i nauka nie potrafi na nie odpowiedzieć, to wcale nie oznacza, że odpowiedź zna religia.


niedziela, 17 lipca 2011

Bliskość

Wielu z nas się zastanawia - rzadziej lub częściej - jak daleko ma sięgać nasza zdolność wybaczania i gdzie leży granica zgody lub niezgody na niegodziwości nas spotykające tylko dlatego, że uwierzyliśmy w czyjeś zapewnienia. Powstrzymują nas więzy uczuciowe, niezapisane kodeksy towarzyskie czy rodzinne, byśmy nie eksplodowali w swoim skądinąd słusznym gniewie. Wahamy się, by nie urazić czyjegoś wątpliwego honoru albo nie pogłębić rany bliskiej nam osoby.

Widzimy draństwo, które nam się dzieje, ale sublimujemy je, wyrzucamy w jakąś odwleczoną w niewiadomą przyszłość chwilę. Tylko ... Patrząc na wrzód nie spowodujemy, że przestanie boleć, a odwracając się nie sprawimy, że zniknie.

Ludzie niefrasobliwi, tacy, którzy żyją czczymi obietnicami, wykorzystują - czasem nieświadomie mniej lub bardziej - bliskich i dalszych, to nie jakieś dawne wymarłe mamuty. Oni są, żywią się naszymi naiwnościami, ich ulubionym zajęciem jest mydlenie oczu, wymawianie okrągłych słówek, emitowanie w przestrzeń setek pustych zapewnień o tym, jak to się zmienią, jak to wszystko wróci do normy (co nią jest?!). A my łapiemy się tego, jak ślepcy macami, szukając twardego gruntu, jakiejś powierzchni. Pytanie tylko, gdzie jest granica?

Dumni jesteśmy z tych nielicznych, którzy gdzieś po drodze się zapodziawszy, gdzieś straciwszy sens życia, zatrzymali się na smutną, choć krzepiącą chwilę refleksji i spoglądając sobie co jakiś czas prosto w oczy w lustrze, brną pokonując kolejne przeszkody.

Nie pomagamy im, gdy udajemy, że wszystko jest w porządku, bo oni potrzebują odartej z mitów i usprawiedliwień prawdy. Tylko ta prawda o nich samych - wprzódy uświadomiona samodzielnie, by potem mogła być głoszona często niemo przez otoczenie - może im pomóc. Nie pomogą im chwilowe nasze przebłyski wiary w to, że nic się nie dzieje. Bo się dzieje i to sporo.

Dobranoc

poniedziałek, 11 lipca 2011

Mulţumesc, România

Wracamy, po najdłuższych podróżach wracamy, pełni wrażeń i pomysłów na kolejne podróże. Tym razem rzuciło mnie znowu na Bałkany, ale trochę bardziej na wschód, tak, żebym mógł zmienić strefę czasową. Bułgaria, a po drodze Serbia i Rumunia. O ile Bułgaria zachwyca nieodmiennie pięknym Nesebyrem czy dobrym jedzeniem, bo już zupełnie nie pełnym chały i kiczu Słonecznym Brzegiem, o tyle moje peregrynacje po Rumunii stały pod znakiem zapytania od samego początku. Poliszynel mówi, że nie warto tam jeździć, złe drogi, hordy brudnych dzieciaków żebrzących na ulicach, złowroga policja. Nic najbardziej mylnego, drogi nie są wcale w gorszym stanie niż w Polsce, a te główne są jakościowo lepsze. żebraków taka sama liczba jak w Polsce, ni mniej, ni więcej, przeważają tak jak u nas Cyganie (Romowie), a policji ani razu nie widziałem w jakiejś dziwnej akcji. Nocowałem w Mamai - powoli się rozwija, mają super kolejkę gondolową. Koszmarem była obwodnica Bukaresztu - ale zapraszam na polskie obwodnice - ale widać, że coś z tym robią. Pobyt trzydniowy w Moieciu de Jos (tuż przy Branie w Transylwanii) to  oddech, oaza spokoju, cudowni gospodarze (przywitanie palinką, bogate śniadania z miejscowych produktów), niesamowita właścicielka restauracji, która (jej lokal tego dnia był zamknięty) zawiozła nas do bardzo dobrej restauracji swoim samochodem (odmawiając zapłaty) i zaprosiła następnego dnia do siebie. Przepiękny Braszów (Brasov). Cudowny pobyt w Sighisoarze w zjawiskowym hoteliku Vila Franka i wspaniałe obiady i śniadania w restauracji Rustic tuż obok, a przede wszystkim pozbawiony blichtru i komercji urok starówki w mieście narodzin Vlada Tepesa. Dopełnieniem tego był bajeczny obiad w Restauracji Queen's Pub w Oradei i wspaniały właściciel Avalon Camere (Pokoje Avalon), u którego pobyt to wspaniałe przeżycie.
Marzę o powrocie do Transylwanii, gdzie życie płynie  spokojnym rytmem.
Mulţumesc, România

piątek, 3 czerwca 2011

Jack Kevorkian

Zmarł ktoś, kto pozwalał ludziom, bez względu na ich pochodzenie odejść wtedy, gdy chcieli. Nie chcę tutaj dywagować na temat kwestii związanych z wierzeniami, światopoglądem i opcjami politycznymi. Mam swoje (bo nie czyjeś) lata i wiem, że chciałbym odejść wtedy, gdy sam tak zdecyduję. Teleologia jest mi obca w jej wydaniu teistycznym, dlatego uważam, że Pan Kevorkian robił coś, co jest ważne. Tak samo cenię jego postawę, jak i postawę założycielki dr Joli z Hospicjum Cordis w Mysłowicach i Katowicach. Oboje robią (w wypadku Jacka robili) coś pożytecznego dla ludzi, którzy ich potrzebują. Nie chcę ich oceniać. Pomagali i pomagają innym, to się liczy. To cóż, że dr Jack był zwolennikiem eutanazji a dr Jola ma inne poglądy. Cholernie robią (robili) dobrze to, w co wierzyli. I to się liczy.

poniedziałek, 30 maja 2011

Ice cucumber

Maj ma się ku końcowi, jutro jego ostatnie tchnienie, gorąco podobne. Od prawie dwu tygodni, mówiąc kolokwialnie, opieprzałem się na blogu. Mało pisałem, w maju to dopiero mój trzeci post. Więc do rzeczy:
1. Barack Obama odwiedził w przelocie moją ojczyznę (matczyznę, synczyznę) i wywołał bliżej nieokreślony popłoch na ulicach stolycy, pusto tam było, jakoś smutno, nawet "krzyżowcy" gdzieś się zawieruszyli, przemykał tylko Prezio z jakimś ponoć super prawdziwym (made in Macierewicz) memoriałem.  Zapewne teraz w Kongresie i Białym Domu deliberują na temat: co autor miał na myśli.
2. Program RR (Rozmowa Rymanowskiego) zaczyna przypominać park jurajski - coraz więcej w nim dinozaurów i tematy raczej z dziedziny wykopalisk. Jak jego autor przyczepił się do Smoleńska to odczepić się za hu-hu nie może. Paleontologia pełną gębą - tak swoją drogą, czy jego plenipotenci nie widzą, że coraz częściej widzowie, gdy tylko wybija 21.00 szybko przełączają na National Geographic tudzież inne Discovery, bo i tam mówią więksi znawcy zamierzchłych dziejów i dinozaury jakby żywsze.
3. Matury się skończyły, nie czas żałować róż. Egzaminy te schodzą coraz niżej, albo tak jak z chemii są konstruowane na poziomie studenta III roku tego kierunku, albo tak jak z polskiego uwłaczają kulturze i inteligencji piszących i uczących. Czy ktoś dojrzy, że czas na przewietrzenie - takie z przeciągiem - listy lektur, większą dowolność w ich doborze itp. itd. Nie, wierzcie mi, nikt tego nie chce widzieć. Marzy się szkoła nowoczesna, ale nie da się jej robić czytając ciągle jakieś XIX wieczne kobyły, współcześni absolwenci liceum nie wiedzą niczego o literaturze współczesnej - bo po prostu nie ma na nią czasu - jeśli sami wiedzeni jakąś przemożną siłą nie sięgną po nią.
4. Za zachodnia granicą ogórkowy horror, rodem z Hiszpanii - czy oni się tam nie myją? Nawet nie chcę myśleć, kto pakował te warzywa i co wcześniej czynił tymi rękoma. Jedzmy warzywa polskie, od baby z jarmarku (chyba, że kupiła w hurtowni od jakiegoś importera, ale kto to sprawdzi?).

wtorek, 17 maja 2011

Dzień Matki blisko

Słuchałem dzisiaj muzyki - różnej, tzn. takiej, którą lubię, która w jakiś tam sposób mnie porusza. Przypominał starsze kawałki, usiłowałem śpiewać ;) I ani się obejrzałem a tutaj prawie 22.00 a ja tak dawno nie pisałem na blogu. Zmęczenie wiosenne.
Kilka dni temu przeczytałem, że Pani J. Kaczyńska wystosowała do swego syna J. Kaczyńskiego chwytające za serce posłanie o tym, by nie latał samolotem i uważał na drodze, bo drugiego syna stracić nie chce. Te słowa słał w świat bodajże SE (Super Expres). Chwyciłem się za głowę, oto temat na pierwszą stronę tego brukowca. Ciekawe czy są tam też wyznania matek tych,co zginęli w tym strasznym busie gdzieś w drodze do pracy. Daję głowę, że nie ma. Nie odbieram Pani J. Kaczyńskiej prawa do bólu, troski i miłości matczynej - ale, o losie, inne matki mają podobne uczucia i też tracą dzieci. Nikt się ich losem nie przejmuje, nikt nie przekazuje ich słów, są gorsze? To, że SE umieszcza takie niusy na pierwszej stronie, to ich zbójeckie prawo, przecież nie musimy sięgać po tego szmatławca. Ale że przedrukowują go portale internetowe i umieszczają w czołówce wydarzeń, to już zakrawa na jakąś izauryzację...
Wiosna. Wiosna. Ach to Ty!!!

wtorek, 10 maja 2011

Refleksje po przerwie.

Dawno, dawno niczego nowego nie napisałem. Matury pełną parą. Europejska Konferencja PTPI tuż, tuż - ale nic mnie nie usprawiedliwia.
Właśnie Konferencja. Wydawałoby się, że to wydarzenie ważne, ciekawe, ale chyba my w Polsce wolimy Smoleńsk, niż radość bycia z innymi i wspólne działanie. Boli trochę, że młodzi ludzie (nie wszyscy oczywiście) dzisiaj tacy interesowni i robią tylko to, co się im opłaca. Będą profity, to może wezmę udział. Mimo swego wieku jestem chyba bardziej spontaniczny - a może mój pogląd jest nieco anachroniczny.
Dzisiaj grom z jasnego nieba: Arłukowicz w rządzie platformerskim. Szczerze, to nie umiem pojąć jego wolty. Czyżby słynna "wadza" pachniała aż miło. Ale przecież stroi się w piórka społecznika. Poobserwujemy, zobaczymy, nie skreślam gościa ad hoc i a priori.
Ponad tydzień temu gruchnęła wieść: Osama nie żyje. Czy miałem jakąkolwiek satysfakcję? Nie, raczej absmak z celebrowania zabicia mitycznego terrorysty i troszeczkę skojarzeń z Orwellowskim "1984". Naprawdę. Bo to przecież chwyt był jedynie propagandowy, co zmieni bowiem śmierć jednego terrorysty, gdy po ulicach (też w Polsce) takich podpalaczy chodzi tysiące.
Obiecuję poprawę.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Kandydat na noblistę

Mecenas (http://wiadomosci.onet.pl/kraj/rogalski-obecnosc-helu-moglaby-wyjasnic-mgle-w-smo,1,4252181,wiadomosc.html) RR pełnomocnik części - nie całości - zgodnie z zasadą "pars pro toto" powinien dostać Nagrodę Nobla - i to w wielu kategoriach:
1. W dziedzinie wynalazczości - pewnie jeszcze nie ma takiej kategorii, ale dla niego warto ją utworzyć. Facet wie, jak wytworzyć mgłę na wielkim obszarze bez odpowiedniej aparatury.
2. W dziedzinie transportu (chyba też jeszcze nie ma) - wie, jak spowodować, by samolot o nośności 40 ton (ił-62) przewiózł na pewną wysokość 50 tysięcy ton wody.
3. W dziedzinie literatury - chyba jeszcze nikt nie dostał Nagrody Nobla za fantasy, za sam pomysł, przecież rodziny (owa pars) mogą zatrudnić ghost writera, by ten przekuł dociekania RR w rasowy utwór literacki.
4. W dziedzinie socjologii - facet tak nieciekawy jak on pojawia się na czołówkach serwisów internetowych i nie tylko, rzuca stekami bzdur, a media to podchwytują i zapraszają kogoś tak niekompetentnego do siebie. Sam sposób wart jest nobla.
5. W dziedzinie "wazeliniarstwa" - widząc, że się ośmiesza pan ów brnie i brnie, byleby tylko preziowi było dobrze (sic!).
6. W dziedzinie fizyki - świetnie przewodzi chore pomysły swego szefa na zewnątrz, robi to błyskawicznie i w jego mniemaniu błyskotliwie.
7. W dziedzinie fonetyki - tutaj wystarczy posłuchać pana RR.

A za oknem wiosna.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Jaja, nie tylko wielkanocne

Czy komuś coś mówi nazwisko abepe, które nie oddaje jednak postury i wyglądu tego miłośnika Radyjka. Rządząc sobie w swoich włościach, ten purpurowy birbant oznajmił swoim owieczkom, że powstaje kolejny przybytek i punkt poboru. Czyżby ich było mało? Każdy trzeźwo myślący człowiek odpowie, że nie. Ale jest okazja, więc będzie impreza. Za tydzień w Rzymie wiadomo co, więc trza kuć żelazo póki gorące. Różne mennice, brukowce, firmy wydają, wypuszczają jedyne w swoim rodzaju gadżety ku czci i pamięci. A to unikatowy medal, a to moneta, a to filmik dłuższy lub krótszy, a to wisiorek, a to książeczka lub albumik, a może kolejny pomniczek? Więc dlaczego nie miałoby być kolejnej budowli, tym razem pod wezwaniem wiadomo kogo, gdzie zadomowi się kolejny gość żyjący sobie całkiem wygodnie, choć - może się okazać, że zbliżamy się do masy krytycznej i wszystko to weźmie w łeb. Polacy jakoś słabiej się rozmnażają, mniej zawierają tzw. małżeństw kościelnych, a przybytków przybywa (ładny pleonazm?).

Poza tym, jakbyście słyszeli co innego, to posłuchajcie pasterzyka z Wybrzeża (obecnie) i zrozumiecie wtedy, że wypadek lotniczy pod Smoleńskiem wyzwolił w Polakach pokłady miłości, pamięci. Obrońcy tzw. krzyża to przecież nikt inny jak ludzie z sercem na ręku, muchy by nie skrzywdzili, a co dopiero mówiąc o obrażaniu bliźnich.

Badania wykazały, że nie ma różnicy we wskaźnikach kłamstwa między wierzącymi i niewierzącymi. Wiara w małym stopniu wpływa na podejmowanie codziennych decyzji o charakterze praktycznym – taki wniosek wyciągnęli ze swoich badań naukowcy.(źródło:http://wiadomosci.onet.pl/nauka/eksperyment-na-temat-religii-zaskakujace-wyniki,1,4251189,wiadomosc.html)


Pozdrawiam wiosennie. Jajko to symbol życia, więc róbmy sobie jaja.
:)

czwartek, 21 kwietnia 2011

Po podróży

Ile w nas jest kompleksów. Ile chęci pokazania mimo wszystko innym, że jesteśmy od nich lepsi. Mam za sobą dzisiaj średnią pod względem długości podróż samochodem tuż za naszą południową granicę i do Ustronia. Sporo się naoglądałem i coraz lepiej rozumiem, dlaczego taki (mało sympatyczny) odruch wywołują polscy kierowcy za granicą. Krótko mówiąc, większość z nich to cepy, choć mienią się doktorami, magistrami, biznesmenami, nauczycielami, lekarzami itp. Jakie są ich (nasze?)główne grzechy?

  1. Pewna prawidłowość, że większość polskich kierowców zaczyna przyśpieszać tuż po minięciu znaku ograniczenia prędkości lub zbliżając się do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Nieważne, że świeci czerwone. Trzeba być pierwszym.
  2. Gros z nas uważa się za najlepszych kierowców pod słońcem, wręcz ekwilibrystów, kierują, zmieniają biegi, palą papierosa, rozmawiają przez komórkę i ... tak w nieskończoność.
  3. Kochamy dzieci, dzisiaj kilka razy widziałem, jak kochające mamusie na drodze szybkiego ruchu pruły z prędkością 140 km/godz. (można 110), rozmawiając ze swoją pociechą usadowioną na przednim miejscu. Dziecko ledwo dotykało nosem kokpitu, próbując coś zobaczyć.
  4. Specjalnie liczyłem, podczas podróży (około 250 km) dwudziestu trzech kierowców złamało przepisy, wyprzedzając w miejscach zakazu wyprzedzania.
  5. Bardzo "odważnym" był kierowca autobusu do Jastrzębia Zdroju (rej. ST itd. godzina około 11 gdy wjeżdżał do Żor), jadący z pasażerami z prędkością około 120 km/godz. (co najmniej) i wyprzedzający samochody osobowe.
  6. Pewna damulka w samochodzie z wiedeńskimi rejestracjami (ale Polka na bank), według niej, prestiżowym (tak sądzę), trzymając peta w usteczkach wyprzedzała wszystkich na odcinku, gdzie było ograniczenia do 70 km/godz. (z prędkością co najmniej 11-120 km/godz). Bardzo przy tym marszczyła wyliftingowaną twarzyczkę, gdy inni stosowali się do tego ograniczenia.
  7. I tak mógłbym jeszcze pisać bez końca, o facecie postury hipopotama w Ustroniu, chcącym mnie wyprzedzić przed szpitalem, ale rezygnującym z tego, gdy się okazało, że ja w lewo pod ten szpital będę podjeżdżał.
  8. O kierowcach tirów (wal w osobówkę) jadących z prędkością znacznie przekraczającą dozwoloną dla nich.
  9. O błagalnych oczach przechodniów, którzy usiłowali przejść przez jezdnię, ale tam panem jest kierowca.
  10. ITP. ITD.
Z czego to wynika?
  1. Z kompleksów osobistych (nieudane życie, nieudany seks, zdradzone żony i zdradzeni mężowie, kompleks wielkości i małości - dosłownie i w przenośni)
  2. Zaszłości historycznych, które powodują, że to, co zabronione jest cool, to co godne człowieka i kierowcy jest passé.
  3. Z tego, że np. obywatele Szwajcarii czy Szwecji są dumni ze swojego kraju i bycia jego obywatelami. Uważają, że ważną rzeczą są powinności i obowiązki obywatelskie, a do takich należy np. zgłoszenie faktu pojawienia się pirata, czy raczej debila drogowego. U nas poczytywane to jest za donos albo konfidencję.
Obnosimy się z żałobą na pokaz, przenosimy krzyże i namioty, przykręcamy Rosjanom na ich terenie, w ich kraju, bez ich zgody różne tablice, ale nie potrafimy normalnie żyć, cenić swego państwa, nie przez wymachiwanie szabelką, odgrażanie się sąsiadom, stawianie kolejnego trzysta entego pomnika JPII. No, bo jeśli Polakiem pełnym cnót się mieni być ktoś, kto jeździ po drogach (złych) polskich z prędkością dwa razy przekraczającą dozwoloną, jednocześnie zgarniając do kieszeni 304 € za wizytę kilkuminutową w sejmie i wyzywając innych od potomków dziadków z wermachtu, to ja nie wróżę temu społeczeństwu dobrej, europejskiej przyszłości.
Amen.

sobota, 16 kwietnia 2011

Limeryk kolejny

Z jednym ludowcem z miasta Chojnice
Wieczne kłopotki ma prezes i wice.
A to przed szereg wysuwa swe rączki,
A to pod pałac zanosi gałązki.
Ale on tylko bierze pod picek.

Limeryki o znaku równości

Pewna znawczyni lotnictwa z Sycowa
Do kłótni jest wiecznie gotowa.
Parcie na szkło to jej duma,
Choć nie za bardzo cokolwiek kuma.
Ale wie, że przeciw niej jest zmowa.

Złotousta triumfatorka spod Łysej Góry
Często stosuje psychiczne tortury.
Gdy rozmówca próbuje przebić się zdaniem,
Ona staje okoniem na niem.
By znowu wylać swe bzdury.

cdn.

Chyba nie muszę przedstawiać muzy, której poświęcam swoje limeryki (prawie).
Miłej soboty

czwartek, 14 kwietnia 2011

Dwójmyślenie


Dzisiaj jakiś wysyp moich postów. O tempora. Ale nie o polityce tym razem (choć czy ja w ogóle o niej napisałem cokolwiek, raczej o politykach, tych czarnych owcach społeczeństwa, z niewieloma wyjątkami). Własnie opublikowano wyniki badań dotyczące stosowania antykoncepcji przez kobiety wyznania rzymskokatolickiego.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/98-procent-katoliczek-stosuje-antykoncepcje,1,4242825,wiadomosc.html
I jak? Otóż, chyba tylko ślepy tego nie widział, albo nie chciał widzieć, antykoncepcję stosuje około 98 % wszystkich zapytanych kobiet. Konia z rzędem temu, kto myślał, że tak zwane nauczanie kościoła dotyczące życia seksualnego jest przez większość jego wyznawców akceptowane. I nie będę skrywał mojej satysfakcji. Klerowi, zakonnicom tudzież, mówiąc grzecznie wara od tych spraw. Czemu, spytacie? Ano temu, i tutaj posłużę się analogią dość wyrazistą, że najzwyczajniej w świecie nie powinniście wierzyć w tych kwestiach ludziom teoretycznie nie wiedzącym nic na temat praktycznej strony życia seksualnego homo sapiens.
Czy pozwolilibyście na to, by na pierwsze poważne nurkowanie zabrał was człowiek, który o nurkowaniu czytał jedynie w książkach, albo by wasze dzieci wiózł autokarem kierowca, który sztukę prowadzenia tego pojazdu zna teoretycznie z wykładów i własnej lektury? Pytanie retoryczne. Więc dlaczego godzicie się na to, by o życiu seksualnym pouczał was ktoś, kto - tak mówi doktryna - winien zachowywać celibat (w celi bracie) i stronić od tych jakże ludzkich przyjemności.
To są tak zwani erotoznawcy gawędziarze.
Miłej nocy.

Łatwo ci zachować twarz, gdy kilka na zmianę masz (Jan Sztaudynger)

Minęło południe, Hasmik pisze test, Artur przygotowuje się do prezentacji o Szczypiorskim, a ja tworzę kolejny wpis. Tyle różnych spraw się zebrało, które są warte tego, by o nich napomknąć na moim blogu? Sam już ie wiem, o czym napisać, a co pominąć?
Katarzyna Herbertowa odcięła się od prób politycznego, czytaj doraźnego, wykorzystywania poezji jej męża. Na to niejaka pani Szydło, Szydłowa, Szydlina (język polski to język bogaty w formy) stwierdziła, że poezja jest własnością całego narodu i można ją cytować. Pani wicecośtam, tak jest w istocie, ale przecież należy ja, jak każde dobro eksploatować rozważnie i z mądrością. I należy uważać, by jej ostrze nie obróciło się przeciwko manipulującemu nią.
Oto mój wpis na fb z wczoraj:
A propos "zdradzonych o świcie", proponuję rozważniej dobierać cytaty, bo dalej jest, co następuje: 
"strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz 
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych"

Już rozwrzeszczało się towarzystwo  piskształtne na różnych forach, że kolejna cenzura, że tak w ogóle to Pani Herbertowa se może... itp. 
Tak się zaczynam zastanawiać nad następującym problemem: czy istniałby premier Tusk bez prezesa Kaczyńskiego, czy jest to swoiste sprzężenie zwrotne? Czy oszołomy pod obydwoma sztandarami przypadkiem nie dostarczają sobie nawzajem paliwa, a może nie przypadkiem? Choć z dwojga złego zawsze wybiorę PO, bo więcej tam ludzi otwartych, nienapuszonych i bliższych mi poglądami (są jednak dla mnie z zupełnie innej bajki), to jednak widzę, że notowania premiera Tuska bez happeningów piso-ludków dawno spadły poniżej jakichkolwiek oczekiwań przedstawicieli tej partii.

Jeden kuperek kaczy - a tylu podrywaczy...
                                                                 Jan Izydor Sztaudynger
 

Może jeszcze coś dzisiaj skrobnę...

wtorek, 12 kwietnia 2011

Tomorrow belongs to us...

"Letnie słońce ponad łąką./ Jeleń pędzący przez las./ Zebrali się razem by powitać burzę./ Jutro należy do mnie./ Gałąź lipy z zielonymi liśćmi./ Złocące się ujście Renu./ Lecz gdzieś tam czeka chwała./ Jutro należy do mnie./ Dziecko w kołysce przymyka oczy,/ gdzieś pszczoła wtula się w kwiat,/ coś szeptem powtarza: powstań, powstań./ Jutro należy do mnie./ Ojczyzno, daj nam znak,/ na który tak czekają twoje dzieci./ Ranek nadejdzie i świat mym się stanie".(cyt. z filmu Fosse'a "Kabaret")

Nie będę się upierał przy tym, że to przewidziałem, że padną w końcu słowa o "zdradzie o świcie". Mniej więcej ta sama poetyka w tym kontekście politycznym, jak słynny cios w plecy. Znowu słyszymy o odnowieniu moralności narodu, o czystości tegoż w aspekcie duchowym,  (ciekawe kiedy fizycznym?). Przyjrzyjcie się dobrze twarzom tych nomadów krakowskoprzedmieściowych i ich szczeremu oddaniu sprawie zwalczenia demokracji. Te twarze nie są udawane, ta pani i ten pan, młodzieniec wierzą w to, co mówią. Oni nie żartują. Daleko im od udawania, oni wiedzą to, co im powiedziano. Jest im źle, zaś innym, tym moralnie zepsutym jest dobrze i należy to zmienić. Sprawiedliwość musi zwyciężyć, to nic, że ich guru jest popierany przez jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, który teoretycznie ślubował ubóstwo (dalej ma maybacha?), to nic, że ci, których sobie obrali za symbole są świeżym źródłem gotówki dla ich żyjących bliskich, a o tych, którzy zginęli w busie milczy się namiętnie. Czas na wyrównanie krzywd, czas na wycięcie wrzodu.
Że wybory? Że zwyciężyli tamci? To da się zmienić, kiedy "my" ustanowimy nowe prawa. Bo to "my" jest całym clue - na tym "my" chce na wyżyny dojechać ich prowodyr, on powoli zaczyna podpalać, najpierw nieco koncyliacyjny w TVN opowiada ze stoickim spokojem o swoich uczuciach i o tym, jak to przeżywa śmierć swoich bliskich, jak bardzo cierpi i jego cierpienie usprawiedliwia kalumnie, które ciska w oponentów, usprawiedliwia niepodawanie ręki tym, którzy dostali mandat demokratyczny. Potem, już na wiecu wyborczym (teoretycznie w czasie uroczystości uczczenia zmarłego brata, ciekawe dlaczego 300 km od jego grobu?) wręcz krzyczy, a głos, mimo wzrostu raczej niezbyt okazałego, ma mocny, by nie rzec... Daruję sobie jednak.
A gdzie elity? Gdzie ci, którzy naocznie obserwują, co jest w "jaju węża"? Niektórzy milczą, inni nieśmiało próbują przebąkiwać o groźbie, o niebezpieczeństwie. Nikt nie wspomina pochodni, choć one są rozpalane co miesiąc, każdy odwraca głowę, bo tak wygodniej. Tylko jak długo? Czy da się nakarmić krokodyla, by przestał myśleć o zabijaniu?

"Spójrz na tych wszystkich ludzi. Oni nie mieliby siły, żeby zrobić rewolucję. Są zbyt upokorzeni, zbyt wystraszeni, zbyt podeptani. Ale za 10 lat, kiedy 10 latki będą miały 20, 15 latki będą miały 25. Oni odziedziczą nienawiść starszych, ale dodadzą do tego własną ideowość i niecierpliwość. Ktoś wystąpi i da wyraz ich nie wypowiedzianym uczuciom. Ktoś wystąpi i obieca im przyszłość. Ktoś wystąpi i da im żądania. Ktoś powie o wielkości i ofierze. Młodzi i niedoświadczeni dają swą odwagę i swą wiarę zmęczonym i chwiejnym. I wtedy przejdzie rewolucja i nasz świat utonie w krwi i ogniu. Za 10 lat, nie więcej, ci ludzie ukształtują nowe społeczeństwo nie mające odpowiednika w historii świata! Stare społeczeństwo bazowało na skrajnie romantycznym wyobrażeniu o dobroci człowieka. Wszystko stało się bardziej skomplikowane, ponieważ wyobrażenia nie zgadzały się z rzeczywistością. Nowe społeczeństwo będzie bazować na realistycznej ocenie możliwości i ograniczeń człowieka. Człowiek jest konstrukcją wadliwą. Perwersją natury". (cyt. z filmu Ingmara Bergmana "Jajo węża")


Kabaret

niedziela, 10 kwietnia 2011

O pierwszej w nocy

Wróciłem właśnie z miłego przyjacielskiego spotkania, gdzie o B. Kempie mówiono w samych superlatywach. LoL. Pyszne jedzonko, wspaniałe Rosso Toscano, miłe konwersacje.  Mam dlatego głęboko gdzieś wszystkich tych kretyńskich oszołomów, którzy chcą mnie zbawiać na siłę. Niech palą sobie kukły, jak nie mają nic lepszego do roboty. Ja mam. Mam przyjaciół, od lat, mogę z nimi sobie dworować i konwersować (Kempa nie ma), mam moich uczniów, którzy napędzają mnie do działania. Życie jest po prostu ciekawe i nie widzę powodu, dla którego miałbym go marnować na idiotyczne pogrążanie siebie i otoczenia w marazmie i drętwocie.
Chcecie to se czcijcie. Ja chcę żyć! Bo warto!

środa, 6 kwietnia 2011

Psychologia drewna

Chciałbym stworzyć mebel - inny niż wszystkie, całkiem zwariowany i jednocześnie wysmakowany oraz funkcjonalny. Czy to jest możliwe? Pewnie długo musiałbym się uczyć obróbki drewna, zrozumieć jego strukturę, posiąść wiedzę o jego właściwościach. Nie mam i nie chcę mieć na to czasu. Niech to robią ludzie, którzy się znają na tym i potrafią zrozumieć drewno czy inny materiał, z którego powstają meble.
Chciałbym usnąć 9 kwietnia rano i obudzić 11 kwietnia również rano, by zdążyć do pracy. Dlaczego? Bo nie znam się na psychologii drewnianych polityków, źle skrojonych, ich grach i ciemnych uczuciach. Nie potrafię zrozumieć teatralnego bólu i jednoczesnego ujadania. Mam dosyć ich nawiedzonych min, bogoojczyźnianych frazesów i wyświechtanych haseł. Nie zniosę już dłużej upiornie bełkotliwego tonu i logiki pani K., okraszonego udawanym zaangażowaniem. Mam dość tych pań i panów, którzy wybrani przez nawiedzone dziewice konsystorskie i świętoszkowatych niegdysiejszych onanistów, powalonych jarzmem wieku i dewocji, pouczają mnie i innych, czym jest polskość a czym separatyzm. Wiele z nich (pań i panów) wyciera sobie gębę Polską. Bo to daje profity im i ich pryncypałom.
Zasnąć nie mogę na tak długie dwa dni, zazwyczaj wystarcza mi siedem - osiem godzin snu, więc w niedzielę pojadę w góry, do lasu, z dala od rozlicznych Kemp, Kaczyńskich, Błaszczaków, Kurskich i innych, którzy cofają mój kraj do czasu jakiegoś odległego, traktują ludzi jak błądzące po omacku dzieci. Mianują siebie jedynym kryterium patriotyzmu i prawości, bezczelnie jednocześnie pobierając ogromne pieniądze, ogromne jak na standardy tego kraju. Siedem minut w toalecie sejmowej plus podpis na liście = 304 €. Znam emerytów, którzy nie dostaję tego na miesiąc. (P)osłowie nie widzą w tym niczego nagannego, bo przecież zrezygnowali na kilkanaście minut z życia prywatnego, by uszczęśliwiać  ciemny lud.
Proszę, idźcie w niedzielę, dokąd chcecie, ale nie róbcie kolejnych szopek - sam nie wierzę w to, co piszę.
PS. Kempa stwierdziła, że nie zna (!) stanu emocjonalnego, określanego mianem wściekłość. Bo w jej wypadku to stan permanentny.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Głos gorola. List otwarty do Prezesa.

Żyję na Śląsku, z tym regionem Polski związana jest moja młodość, tutaj mam przyjaciół, tutaj pracuję i spełniam się. I choć sam Ślązakiem nie jestem, już chyba gdzie indziej nie potrafiłbym żyć. Brzmi patetycznie? Bzdura. Po prostu Śląsk (ten Górny) to w pewnym sensie "kraj lat dziecinnych". Nigdy nie myślałem o sobie jako o Ślązaku, choć - jak już napisałem - tęsknie za Katowicami, swoim małym miejscem na tauzenie, parkiem, "Zieloną Doliną", moim auchanem itp. Gorol to bardziej stan świadomości niż jakaś definicja, ja pewnie poniekąd nim trochę jestem, w końcu nie wybiera się miejsca urodzenia - o tym, tak jak o wszystkim decyduje przypadek. Ale Śląsk dla mnie jest ładniejszy niż Warszawa, Wrocław, Kraków (choć lubię te miasta).
Panie Kaczyński, niech się pan puknie w "gowa" i spróbuje nie patrzeć na świat przez pryzmat faktu przez pana ustanowionego, że "czarne jest białe" i odwrotnie. Nosa pan nie wyściubia z tego swojego Żoliborza, czy gdzie tam pan mieszka. A jak pan się już wychyli, to się dopiero wychyli. A to idiotyczne zakupy w sklepie osiedlowym, paręnaście km od pana domu albo o biedocie biedronkowej (był pan tam w ogóle kiedykolwiek?). Życie Panie Kaczyński jest gdzie indziej, nie tworzą go pańscy przyboczni podlizywacze.
Teraz - nota bene 1 kwietnia - raczył pan opublikować jakiś pure non-sensowy tekścik, w którym obraża Pan mieszkańców mojej ziemi, obraża Pan Ślązaków. Panie Kaczyński, Ślązak to obywatel Polski narodowości śląskiej (choć jak pan wie,  a może nie, są też w Polsce obywatele POLSCY narodowości innej niż panu się wydaje, także niemieckiej, co widać w sejmie).
Mam propozycję, daj pan sobie spokój, polityka sensowna to coś, co panu nie wychodzi, bo buduje ją pan na resentymentach, zadawnionych urazach, własnych fobiach i kompleksach. Każdego chce pan pouczać, nie widząc, że jest pan w tym żałosny.
Jako jeden z efektów pana obrażania Ślązaków, będzie fakt dużo większej liczby ludzi określających swoją narodowość jako śląską, choć niekoniecznie tacy są. Bo wie pan, Panie Kaczyński, warto czasem odrzucić nacjonalistyczne mrzonki i chciejstwa, by spojrzeć na nasz kraj jako na kraj w środku Europy, który buduje swoją nowoczesną tożsamość, a przecież Europa ma być Europą małych ojczyzn.
Błagam też, niech pan nie wyciera sobie twarzy papieżem. Choć daleki jestem od Jego doktryny i nie można mi przypisać bycia Jego słuchaczem, to jednak jest jakaś śmieszność w ty, co pan robi i głosi, a na co się pan powołuje. Przynajmniej deklaratywnie (bo często w praktyce np. zakazując stosowania prezerwatyw w sytuacji groźby HIV w Afryce, czy spotykając się z Pinochetem tego nie dowodził) papież coś, panie Kaczyński, mówił o miłości drugiego człowieka. Mówi to coś Panu? Pan zmieszał z błotem, obrzucił oskarżeniami o niemalże zdradę polskiej racji stanu, dość liczny naród śląski.
Gdzie tutaj sens, gdzie logika? Ano jest, panie prezesie, skłócić, poróżnić, zburzyć, by móc budować na tych ruinach Czwartą RP. Tylko pytanie, kto zechce z panem w niej zamieszkać, oprócz Pana Rydzyka i iluś tam ludzi, którzy zawsze będą panu klaskać, bo nie gryzie się ręki, która karmi.

środa, 30 marca 2011

Przypadek Heny

Wśród dzisiejszych wiadomości kilka przykuwa moją uwagę. Jedna budzi we mnie poczucie bezsilności. To sprawa Heny z Bangladeszu, czternastolatki oskarżonej przez starszyznę wioski i imama o cudzołóstwo. Jej matka mówi, że była nawet za mała na to, by wyjść za mąż, a co dopiero mówić o czymś tak chorym, jak cudzołóstwo.
Dziewczynka została zgwałcona prze swojego dużo starszego krewnego, gdy krzyczała i błagała o pomoc, żona tego zwyrodnialca pobiła ją i oskarżyła. "Mądrzy" starcy i przewodnik duchowy, czyli imam nałożyli na nią fatwę i skazali na 101 jeden razów biczem. Ubiczowana, Hena zmarła tydzień potem w szpitalu. Rodzice patrzyli na jej kaźń. Zmarła, bo nie miała prawa się bronić, bo chore religijne zasady już na samym początku dały przewagę jej oprawcom. Zawsze tak jest, gdy religia bierze górę nad rozsądkiem i zwykłymi, ludzkimi odruchami.
Trudno o tym pisać, gdy zdajemy sobie sprawę z naszej bezsilności, gdy nie możemy zrobić niczego poza wyrażeniem naszego oburzenia.
Rozglądam się wokół siebie i widzę ludzi, którym widzenie drugiego człowieka przesłaniają względy religii, gdy patrzy na niego jak na innowiercę, czyli kogoś, kto błądzi.
Kto dał nam prawo do osądzania innych według zasad ustanowionych przed 2000 lat. Czy te zasady są niezmienne tylko dlatego, że paru stetryczałych impotentów tak sobie ustaliło? Te pytania nie dają mi spokoju. Medycyna czyni postępy, technika ułatwia nam życie, a my jak gdyby nigdy nic wmawiamy sobie i innym, że to, iż kobieta nie chcę żyć ze zwyrodnialcem w "pobłogosławionym" związku stanowi o jakimś wyimaginowanym jej grzechu. Ludzie, którzy teoretycznie wyrzekli się seksu, chcą nas o tym seksie uczyć - to tak, jakby człowiek nigdy nie umiejący kierować samochodem założył szkołę jazdy i sam był w niej głównym instruktorem.
Po co nam przewodnicy duchowi kierujący się regułami niewiele mającymi wspólnego ze współczesnym światem. Ileż to istnień ludzkich przepadło, bo nauczono ich, że gorszą rzeczą jest seks z prezerwatywą niż wirus HIV. Jak długo jeszcze będzie się nam wmawiać, że dobro i sprawiedliwość są nierozerwalnie złączone z doktrynami religijnymi. Nie widzę powodu, by ludzie, którzy są  o tym przekonani, wierzyli w to. Ale nie widzę również powodu, by zmuszali do swoich zasad tych, którzy w to nie wierzą.
W dzisiejszych doniesieniach z Libii nieśmiało przebija się wiadomość, że wśród rebeliantów - przeciwników Kadafiego jest wielu członków Al-Kaidy i Hezbollahu. Oby się wkrótce nie okazało, że "stryjek zamienił siekierkę na kijek". Ani Wam, ani sobie tego nie życzę.
Dobranoc.

niedziela, 27 marca 2011

Hypatia i tak dalej...

Nie wiem, choć to z mojej strony jedynie krygowanie się, dlaczego takie emocje wywołuje we mnie po raz kolejny obejrzany film Alejandra Amenabara "Agora".
Przecież tak niewiele wiemy o Hypatii, czytałem - chyba u Deschnera, tego współczesnego Woltera -że została zamordowana przez hordy fanatycznych chrześcijan w Aleksandrii w IV wieku. Tak, tak dzisiaj boimy się tego, że powiedzenie prawdy o fanatycznych wyznawcach Chrystusa nie jest poprawne politycznie, do woli o fanatyzm natomiast oskarżamy muzułmanów, judaistów czy wyznawców innych religii. Patrzę na to nieco z boku, mogąc określić siebie mianem człowieka postreligijnego. Z przerażeniem odkrywam, że fanatyzmu hydra nigdy nie umiera, tak jak bakcyl dżumy u Camusa. Bo tam, gdzie śpi rozum, budzą się upiory. Zawsze już będę nieufny wobec osób, które z uporem będą twierdziły, że posiadły jedyną rację, choć logicznie rzecz ujmując, musimy przyznać, że tych racji w takim razie są miliony. Boję się natarczywości neofitów, którzy z błyskiem w oczach każą mi wierzyć w coś, czemu przeczy rozum. Nigdy nie zdobędę się na zaufanie ideom ludzi, którzy przekonani o wyjątkowości swoich wierzeń, będą zamykali oczy na fakty, które im przeczą. Że co? Że są rzeczy na niebie itd? Ano są i jesteśmy tutaj, by próbować je wyjaśniać, parząc się i kalecząc miliony razy, a nie zamykać oczy i udawać, że życie jest tylko jakimś wybrykiem nieosiągalnej rozumowo istoty.
Fanatyzm różnych wyznawców doprowadza ten nasz świat do granic jakiegoś obłędu. Już nie będę dzisiaj rozważał problemu, że ludziom areligijnym wmawia się, że to oni winni udowadniać fakt nieistnienia tego czy tamtego bóstwa, demiurga czy jak go nazywają. Problem w założeniu nielogiczny, bo przecież racjonalnie patrząc, udowadnia się istnienie czegoś (np. praw fizycznych itp.) a nie ich niestnienie.
Świat nasz staje się z winy różnej maści zbawicieli, nawiedzonych kaznodziejów, pozbawionych samokrytycyzmu i ślepo ufających tzw. przewodnikom tłumów, światem nieludzkim. Światem, gdzie ktoś taki, jak przedstawiony w "Agorze" Cyryl staje się wzorem.

Wybaczcie, jeśli nie zaufam tym słowom, które ponoć mają w sobie jedyną prawdę:
11 Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. 12 Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. 13 Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem - Ewa. 14 I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo.15 Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; [będą zbawione wszystkie], jeśli wytrwają w wierze i miłości, i uświęceniu - z umiarem. (1 Tym 2, 11-15)
Moimi nauczycielkami przez całe życie były kobiety, od nich (bez względu na ich wyznanie) oczekiwałem rozjaśniania moich wątpliwości i wskazywanie możliwych szlaków. Już to matka, już to moje nauczycielki, wielkie, współczesne Hypatie. I nie ufam gościowi, który tak pisze... Że był świętym. Proszę, nie na tym ma polegać wielkość człowieka, że jednym zdaniem skazuje więcej niż połowę ludzkości na los gorszy, niż ta część, do której ów 'nauczyciel" należy. Wiem, jestem dość osamotniony w moim widzeniu. Ale czy dlatego mam udawać, że myślę inaczej. 
Nie obchodzi mnie, kto jest wyznawcą jakiej religii, w co wierzy, albo, że nie wierzy w ogóle. Dopóki nie mówi, że tylko on ma rację. Wtedy zaczynam mu nie ufać. Bo moja racja wcale nie musi być Twoją racją.

czwartek, 24 marca 2011

Moment nieważkości...

Gdy wieje wiatr historii, ludziom wielkim rosną skrzydła u ramion, a portki się trzęsą pętakom...
Napisał kiedyś (prawie tymi słowami) Gałczyński. I nie sposób temu zaprzeczyć...
Dlaczego boimy się rozmawiać na tematy kontrowersyjne, czy przerastają nas, czy zwyczajnie chcemy mieć święty spokój?
Czy uczenie konformizmu to główne zadanie dzisiejszej szkoły, a może ma ona burzyć stereotypy i zmieniać utarte szlaki?
Uczę rozumienia literatury, może złe sformułowanie, uczę a raczej pokazuję, jak za literaturę można się zabrać.
Trudno jest tego uczyć, gdy musi się bazować na lekturach wybranych przez zachowawczych postromantycznych i żądających zachwytu dla wieszczy badaczy literatury. Brakuje ożywczego powiewu współczesności. Co roku w naszym kraju, w Europie powstaje kilkaset pozycji, które są warte przeczytanie, które powinny być czytane, bo wnoszą nowe spojrzenie na kondycję człowieka i jego odniesienia do rzeczywistości. Ale, gdzież tam, musimy wałkować arcydzieła, upajać się patriotycznym bełkotem księdza Piotra z "Dziadów", wikłać w chore skojarzenia Krasińskiego, wysłuchiwać monologu wariatów. I nie o to przecież chodzi, by o nich zapomnieć, ale wystarczą przecież reprezentanci tych prądów, by poznać ich przesłanie. Wielkimi byli, zachwycają... Powiem coś obrazoburczego - jak na nauczyciela literatury - niewielu z nich mnie zachwyca, co najwyżej zaciekawia ich zwichrowane spojrzenie...
Że jestem panem od wierszyków, no i dobrze, ale wierszyki piszą też współcześni, powieści powstają co chwilę, czyta się je z dużo większymi wypiekami na twarzy, niż "Nad Niemnem" Orzeszkowej. Ta pani już spełniła swoją rolę, dajmy jej odpocząć. Zróbmy wyimki z jej tekstu, powiedzmy, o co jej chodziło...
Nie dręczmy młodych ludzi cierpiętnictwem romantycznym i postromantycznym, otwórzmy im oczy na bogactwo literatury im bliskiej, współczesnej.
Już słyszę ten chór ciotek zza Gombrowiczowskiego płotu... Chłopięta i dziewczęta chcą być nieświadome. Gu...zik prawda. Od nich często się dowiaduję o interesujących ich lekturach, fascynacjach czytelniczych. Mam udawać, że nie interesuje mnie to, bo oni winni zachwycać się truchłami poetów, którzy już dawno przebrzmiali. Nikt nie umniejsza ich roli, bo przecież jakąś rolę w historii literatury mieli, ale błagam, niech zrobią miejsce dla współczesnych. Bliżsi nam czasowo twórcy - a wiem, co piszę - tacy jak Kafka, Camus, Krall, Coelho, Marquez, wywołują naprawdę żywe i zaangażowane dyskusje.
Czemu chcemy odebrać to naszym uczniom?
Głos wołającego na puszczy jeszcze w tej kwestii wróci.

środa, 23 marca 2011

Zleniłem się ostatnio. Prawie tydzień bez postu na blogu. Pewnie jakimś wytłumaczeniem będzie ten post.
W niedzielę udałem się na krótką wyprawę do stolicy (albo jak kto woli stolycy). Dawno tam nie byłem, bo i dojazd do tego miasta jest cokolwiek uciążliwy (brak autostrady, rozwalające się PKP) i jakoś zwyczajnie nie tęskniłem.
Warszawa już na zawsze pozostanie w jakiś sposób w moim sercu, tam spędziłem 6 lat swojej burzliwej młodości, studiując, żeniąc się, rozwodząc i szukając. Tam do tej pory mieszkają ludzi, z którymi nadal się chętnie spotykam, którzy coś znaczą dla mnie.
Wyjechałem z niej 23 lata temu, wtedy upadał komunizm, nikt nie słyszał o jakichkolwiek dokonaniach braci Kaczyńskich, za wyjątkiem ich ról w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc" (nota bene jak złowieszczo dzisiaj brzmi ten tytuł). Opuściłem Warszawę, ale Warszawa pozostała we mnie, w moich wspomnieniach i życiu.
Jak ją odebrałem teraz?
Jest inna, Stare Miasto bardziej chyba zaniedbane, Śródmieście bardziej nowoczesne. Wilanów jakiś taki bardziej świetlisty, Powązki tak samo zadumane. Odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego. Świetnie zorganizowane, mocno przemawiające do gości, ale.. No właśnie, warte odwiedzenia, choć nie do końca mówiące prawdę o powstaniu. Powstaniu, które tak naprawdę było samobójstwem młodych ludzi. Możemy powtórzyć fatalistycznie za Pigoniem: "Cóż, należymy do narodu, którego rolą jest strzelać do wroga z brylantów". To boli, że nie mówimy prawdy o tym, że powstanie warszawskie, przed którego uczestnikami chylę głowę w bardzo niskim pokłonie, było dopełnieniem agonii stolicy. Najcudowniejszym miejscem w jego wnętrzu jest Cafe Fogg (tak ją nazwałem, choć nie wiem, czy to jest oficjalna nazwa), gdzie jest przytulnie, normalnie i nieco zbyt drogo. Nie będę drążył tematu naszego męczennictwa narodowego, już wielu światłych ludzi wiele na ten temat w ten czy inny sposób powiedziało. Marzy mi się Polska, gdzie tak świetne muzeum będzie sławiło nasze osiągnięcia w budowaniu cywilizacji, a także nasze zwycięstwa (tych jednak jak na lekarstwo).
Miałem okazję odwiedzić również inne miejsce, o którym dość głośno w Polsce od listopada zeszłego roku. Centrum Nauki Kopernik. Ciekawe, choć jak dla mnie wystarczy około godziny, by się o tym przekonać.

Wczoraj, po powrocie wygodnym, punktualnym, czystym i w miarę szybkim pociągiem EIC Ondraszek, usłyszałem w telewizornii, że prezes odmawia prawa do wypowiadania się w kwestiach politycznych Adamowi Małyszowi, który tylko wyraził to, co tak naprawdę myślą trzeźwo oceniający rzeczywistość mieszkańcy tego kraju. Dzisiaj Małysz niepotrzebnie się tłumaczy, a prezes "wielkodusznie" zaprasza "głupiutkiego" i nieznającego się ma polityce sportowca do siebie na rozmowę (audiencję?). Adamie, nie idź tą drogą - że posłużę się retoryką pewnego klasyka. Po prostu, puść jego inwektywy mimo uszu, tym bardziej, że za nieświadomego dyletanta uważa Cię, chyba za radą złodzieja księżyca, pani Szydło i proponuje rozmowę uświadamiającą z samym Wielkim Jarem. Wyjaśnią Ci wtedy, że Polska jest tylko tu, gdzie jest prezes, że brat prezesa jest genialnym (jest, bo będzie żył wiecznie) politykiem, którego spuściznę należy otoczyć kultem i estymą. Zostaniesz, jak to mawiał Gombrowicz, zgwałcony przez uszy. I Jarek Kaczyński i krzyż pod pałacem Cię zachwycą i pojmiesz to, czego na razie nie pojmujesz. Bo Kaczyński wielki jest i zachwyca.
Justyno, dzięki za zdjęcia obrońców krzyża (zrobione 21 marca) - byłaś jak ten Wallenrod, podszywając się pod jednego z nich, weszłaś w ich tłum (20-25 osób) i odkryłaś składany krzyż mobilny.
Zobaczyłaś świadome obrończynie prawie leżące nomen omen krzyżem przed jakimś chłopem, który chciał udawać Skargę (?)

Naprawdę smutne wydarzenie dzisiejsze (tamte powyżej są groteskowe) to śmierć femme fatale światowego kina - Elizabeth Taylor. Dawno już niczego nie zagrała, ale dla mnie Kleopatra na zawsze będzie miała jej twarz.

czwartek, 17 marca 2011

Kiedy rozum śpi, budzi się Pani F.

Pani F., Pani F. cóżeś ty za pani, że za Tobą idą wszyscy sfrustrowani, niedoceniani, zakompleksiani.
Chciałoby się zaśpiewać - Sami Wiecie Komu - kobiecie, która wydaje z siebie dźwięki rzadko, ale niezwykle głośno i w jej mniemaniu inteligentnie.
Nie warto analizować tej Pani wynurzeń, wystarczy sobie przypomnieć, jak ośmieszała nas i nasz kraj podczas swego urzędowania. Wielu z nas oglądało jej wyczyny z zażenowaniem i absmakiem. Nie, nie twierdzę, że obecny minister spraw zagranicznych jest idealny. Jednak w zestawieniu z Panią F. każdy jest bardziej kompetentny i dyplomatyczny.
Niech naprawdę Pani ta robi porządki, lecz najlepiej we własnym domu, bo w ten sposób zawęzimy krąg potencjalnych jej "ofiar".
Pani F. wydaje się, że ton pseudo-mentorski, jaki stara się przyjmować podczas zwykłego ględzenia na tematy, na których zna się dość słabo, jest dla słuchaczy wiarygodny i pouczający. O, święta naiwności, o, błogosławiona impotencjo umysłowa.
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istotka niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
lecz nikt nie popiera wróbelka.

Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!

Kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie, do jasnej cholery!

K.I.G.

środa, 16 marca 2011

Demagogia pierwszej wody

Pozwólcie, że na początek zacytują nius zamieszczony na portalu onet.pl
Prezes PiS Jarosław Kaczyński wystąpił dziś na konferencji prasowej tej partii, na której politycy mieli odnieść się do wystąpienia w Sejmie szefa MSZ Radosława Sikorskiego. - Co powiedziałby Tusk, gdyby zdjęcie jego śp. matki i ojczyma wylądowało na śmietniku? - zapytał Kaczyński na początku spotkania.
Prezes PiS tłumaczył swoje słowa działaniem służb w Warszawie, które utrzymują porządek przed Pałacem Prezydenckim sprzątjąc pozostawione tam znicze i pamiątki związane z Lechem Kaczyńskim.
- Nie potrafię o tym nie powiedzieć. Chodzi o niszczenie i wrzucanie do śmietnika i niszczenie portretu pary prezydenckiej. Chciałem tu publicznie zadać pytanie Donaldowi Tuskowi. Mam nadzieję, ze odpowie w sposób merytoryczny - mówił prezes PiS.
Naprawdę trzeba ogromnego braku dobrej woli, by niszczenie nagrobka na cmentarzu porównać ze sprzątaniem przed obiektem użyteczności publicznej, będącym jednocześnie zabytkiem.  Nikt przecież nie wyrzucił na śmietnik tablicy poświęconej L. Kaczyńskiemu, ani nie zniszczył jego sarkofagu na Wawelu (inna sprawa czy powinien tam leżeć?), posprzątano jedynie miejsce, które nie jest przeznaczone na kult pisowski.
Prezes JK mówi o tym, by premier odpowiedział na to pytanie merytorycznie. Nie widzę logiki w takim postawieniu sprawy, przecież pytanie nie jest merytoryczne a demagogiczne.
W związku z tym dręczy mnie wątpliwość, może coś przegapiłem... Para prezydencka Kaczyńskich jest otoczona jakimś kultem, musimy im oddawać cześć? Czy Pan JK kompletnie stracił kontakt z ludźmi racjonalnie myślącymi, albo co gorsza w perfidny sposób wykorzystuje swoich zmarłych krewnych do małych i szemranych interesów politycznych.
Sądzę, że z tym panem i jego przybocznymi nie ma i nie będzie już nigdy żadnej dyskusji merytorycznej, oni mieszkają na jakimś rydzykowym księżycu i jego chorą atmosferę chcą narzucić innym. Zatęchła atmosfera pisowskiej planety, osmolona dymem z kadzideł rydzykowych katabasów i złowieszczych pochodni może zaszkodzić mojemu krajowi.

wtorek, 15 marca 2011

Ekodewianci

Z coraz większym przerażeniem czytam różne wypowiedzi powstałe na kanwie tego, co dzieje się w japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima. Nawet jakiś polityk z graniczącej z Polską Brandenburgii prosi nas, byśmy rozważyli celowość budowania w naszym kraju pierwszej elektrowni atomowej. Tak, jakby była jakaś alternatywa... Jego głos jest głosem nieco dziwnym w obliczu faktu, że sami Niemcy korzystają z energii nuklearnej. Może bym uwierzył w szczerość intencji, gdyby nasi zachodni sąsiedzi nie mieli takich źródeł energii i nie zamierzali ich rozbudowywać.
To, co się dzieje w Japonii może budzić obawy, każdy ma do nich prawo. Pamiętajmy jednak, że wielkie elektrownie na paliwa kopalne, miliony samochodów, ogromne liczby samolotów spalających hektolitry paliwa to jest dopiero hekatomba dla naszego środowiska naturalnego i dla naszego zdrowia.
Czy jest jakaś alternatywa dla czystej i bezpiecznej dla środowiska energii jądrowej? Do tej pory jej nie znaleziono. Czy zdajemy sobie sprawę, co się dzieje z glebą, roślinnością, ludźmi mieszkającymi w pobliżu elektrowni opalanych węglem i innymi świństwami? Czy to nam nie przeszkadza? Czy nie przeszkadza nam wydzielany przez te elektrownie dwutlenek węgla? Energia nuklearna jest obecnie najczystszą formą energii użytkowej.
Ekodewianci wprowadzają psychozę, specjaliści uspokajają. Kto ma rację? Boję się, że w tym sporze górę wezmą emocje i skrywane fobie i świat będzie rezygnował z energetyki jądrowej. Przez kolejne lata będziemy emitować różnego rodzaju gówna do atmosfery, bo ... No właśnie, co konkretnie energetyce jądrowej zarzucają ekoterroryści?
Ja nie chcę i nie potrafię tego zrozumieć. W Japonii był kataklizm, na Haiti też, tam nie było elektrowni atomowej a skażenie środowiska dzięki człowiekowi było dużo większe niż w Japonii.

poniedziałek, 14 marca 2011

Komentarze

Przeglądam komentarze wystawiane przez internautów pod artykułem, w którym pan M. Błaszczak (kojarzycie go choć trochę, pisałem już i nim), mierny, ale wierny chwali "dorobek" Lecha Kaczyńskiego i zapowiada stworzenie (wg teologów stworzenie oznacza zbudowanie czegoś z niczego) instytutu imienia tego właśnie prezydenta. Nazywa zmarłego w katastrofie (zresztą mówi o poległym prezydencie, jakby zginął w jakiejś bitwie o niepodległość) polityka "mężem stanu", na co jeden z internautów pisze, że L.K. "mężem był, ale czarownicy", jak nazwał żonę byłego prezydenta guru Jarka i PiS ojczym, pardon, ojciec Rydzyk.
Kolejny forumowicz stwierdza, że "Umarłego nie ożywią dziesiatki pomników i rond, ponieważ nie dokonał dosłownie (niczego). Oprócz pseudopatriotycznych sloganów ten człowiek nie wniósł żadnych wartości, a kojarzy się tylko (z) eurofobią i wetowaniem." Nic dodać, nic ująć, pisowcy zaklinają rzeczywistość, jakby nie pamiętali, że na arenie międzynarodowej L.K. był zaledwie tolerowany i nieodłącznie kojarzony ze swoim bratem bliźniakiem.
Zastanawia mnie fakt, że w Polsce po śmierci ludzi, którzy w swoim czasie byli na świeczniku, tak często dodaje im się znaczenia, próbuje wymazać ich małostkowość. Pamiętam, gdy doszło do katastrofy pod Smoleńskiem, jedna z nauczycielek powiedziała do mnie: "I jak się teraz czujesz? Krytykowałeś przecież Kaczyńskiego." Odpowiedziałem, że nie zmieniam o nim zdania, natomiast szanuję urząd, bo w katastrofie zginął prezydent państwa, którego jestem obywatelem.
L.Kaczyński nie był wielkim prezydentem, nie był nawet dobrym prezydentem, kłócił się o stołki, więcej ciepłych uczuć miałem dla jego żony. Natomiast o nim zawsze będę myślał, że dał się łatwo sterować bratu. I nic tutaj fakt jego śmierci nie zmieni.
Tak samo, jak nie przestanę dobrze myśleć o Izabeli Jarudze - Nowackiej, kobiecie bezkompromisowej, która zginęła w tej samej katastrofie. Fakt jej śmierci nie wymaże jej zasług i dokonań, bezkompromisowości i otwartości, a fakt śmierci Lecha Kaczyńskiego nie spowoduje, że raptem stanie się on mężem stanu i wybitnym myślicielem, którego imieniem można by nazywać instytuty.
Nie dajmy się zwariować!
Lech Kaczyński wielkim mężem był i nas zachwyca. Nie zachwyca? Jak to, nie zachwyca? Ma zachwycać!

niedziela, 13 marca 2011

Uwaga! Zbrodnia! c.d.c.d.

Pani posłanka Katarzyna Piekarska - odnosząc się pośrednio do tzw. sprawy jastrzębskiej - chce, by prawo polskie nie ścigało z urzędu "zbrodniarzy", którzy się dopuścili obrazy uczuć religijnych. Mówi, by działo się tak na wniosek osoby, która czuje się skrzywdzona (daję głowę, że znajdą się tacy). Chce również wykreślenia innych elementów z paragrafu 196 kk. Między innymi tego, by nie karać więzieniem do lat 2.
A ja bym poszedł w drugą stronę:
1. Przywróciłbym do łask (nie tylko w Polsce) następców Torquemady, by krzewili jedynie prawdziwe i słuszne uczucia religijne.
2. Zakazał mówienia w jakikolwiek sposób o kościele niż na klęczkach i po konsultacji z przewodnikami duchowymi (może jezuici lub dominikanie - którzy nota bene nie cierpieli się).
3. O papieżu można byłoby napisać tylko to, co zaakceptuje red. Terlikowski, on przecież zna się na tym najlepiej.
4. Apostazja jako przejaw obrazy własnych uczuć religijnych (obrażasz sam siebie, więc powinieneś donieść do prokuratury o przestępstwie) winna być karana co najmniej w najlżejszym wymiarze publiczną chłostą i to powinien być punkt wyjścia, inne rozwiązania pozostawiam do dyspozycji Trybunału.
5. I alleluja i do przodu, jak mawia klasyk.

czwartek, 10 marca 2011

Dziady? Dziady!

Oglądam z szeroko zamkniętymi oczami nowy spektakl Teatru Śląskiego w Katowicach. Tak, Dziady Wieszcza Naszego Jedynego. I uszom nie wierzę - bogoojczyźniane frazesy skrzypią jak najęte. Martyrologia wylewa się wszelkimi otworami. Czemu takimi tekstami katujemy młodych ludzi - to powinny być fragmenty, krótkie egzegezy tego dramatu. Wtłaczamy im do głowy te majaki obłąkanego Gustawa / Konrada.
Znam wiele fragmentów na pamięć - mogłem dzisiaj część kwestii wygłaszać razem z aktorami. Młodzież była szczęśliwa - nie musieli siedzieć w szkole. Oni tego już nie rozumieją - poza nielicznymi wyjątkami. Bo tak naprawdę, to cóż tutaj rozumieć? Żeśmy wybrańcami Europy, żeśmy uciemiężeni i stłamszeni przez inne nacje.
No, bo jak mieć będziemy takich przywódców jak Konrad, który powinien najpierw iść na dobrą terapię, by sobie ze sobą przede wszystkim poradzić, to daleko nie zajdziemy.
Gdzie nasze polskie oświecenie? Gdzie ideały pracy, nauki?
Nie, my wolimy przewalać truchła, rzucać w siebie krzyżami, udawać samobójstwa, pielęgnować megalomanię, utwierdzać się w przekonaniu o naszej wyjątkowości.
A normalność? Tym gorzej dla niej...
I szkoda tylko, że reżyser jeszcze mocniej nie uwypuklił tego, że Dziady to my!

wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet

O tempora, o mores... I znowu mamy Dzień Kobiet, ciekawe, gdzie jeszcze są goździki i rajstopy, tudzież pończochy w prezencie. Pomyśleć, że od dwudziestu lat próbuje się zdezawuować to święto i nic z tego, trzyma się ono mocno. Próbowano nam wmówić, że to święto komunistyczne. A guzik, jest to święto tych wszystkich dam, które nie bały się podnieść głowy, gdy wszelkie -izmy próbowały te głowy zachować w ukłonie wobec silnych, władczych i ideologicznie utwierdzonych mężczyzn. Wcale nie powstało w ZSRR, ani w PRL, lecz w Kopenhadze w 1910 roku. I cóż z tego, że proklamowały je kobiety, które były zrzeszone w stowarzyszeniach socjalistycznych. Jeśli to komuś przeszkadza, to może równie dobrze zarzucić, że święta bożego narodzenia tak naprawdę mają rodowód pogański i na znak protestu ich nie obchodzić. Pokrętne? A dlaczego nie? Przecież wszystkie święta mają rodowód co najmniej dziwny, jeśli nie absurdalny.
Dzisiaj samczyzm trzyma się jeszcze mocno, zobaczcie, kto rządzi światem, ile kobiet jest we władzach, jak wielkie religie są wobec nich tolerancyjne i otwarte. Pusty śmiech ogarnie każdego, kto zobaczy tych wszystkich samców w szatach, sutannach, dżalabijach, oburzonych, skazujących, wyniesionych. Czy ktoś słyszał o założycielce wielkiej religii... Nie, bo one nie miały czasu na te gierki, były matkami, żonami, córkami. Czasem mężczyznami kierowały, czasem były przez nich karane.
To nie ma być laurka, jedynie stwierdzenie faktu, że kobiety mają jeszcze wiele do zrobienia w tym świecie, zaś nasz czas już minął, panowie. I im dłużej będziemy ukrywać głowę w piasku, tym smutniejszy będzie nasz koniec. Kobieta sobie bez mężczyzny poradzi, odwrotnie nigdy.
Nie jestem antysamczy, po prostu patrzę uczciwie na ten świat, nic więcej...

niedziela, 6 marca 2011

Alergia

Wieczór sobotni upłynął w nader wesołej, choć może nie wyszukanej atmosferze. Obejrzałem spektakl pt. "Andropauza" Jana Jakuba Należytego. Proste skecze o prostacie, wesołe (choć też refleksyjne) piosenki o przemijaniu. Świetni aktorzy: Maciej Damięcki, Dariusz Gnatowski, Ryszard Kotys, Jacek Kawalec oraz Michał Pietrzak wypadli całkiem śmiesznie i przekonująco. A do tego pieśń neapolitańska "Wróć do Sorento", słynna "Granada" oraz Chór Niewolników z "Nabucco" Verdiego.
Warto się pobawić.
http://www.youtube.com/watch?v=3DrZmDvCNCk
A tak a propos, to Dariusz Gnatowski, który świetnie grał swoją rolę, posługując się gwarą śląską, pochodzi z Rudy Śląskiej. Brawo!!!
A dzisiaj za chwilę mała wyprawa do Nysy, oby było po co...

piątek, 4 marca 2011

Dzisiaj piątek

Zleniłem się - cóż mam do tego prawo. Mógłbym napisać o cwaniactwie Dubienieckiego, ale czy gość ten wart jest mojego wysiłku? Nie! Mógłbym coś skrobnąć o podróży do Rzymu Prezesa ze świtą pociągiem (Orient Express?) - ale sobie dzisiaj nie poużywam. Mógłbym dodać coś o decyzji Małysza - ale nie będę komentował czegoś, co niechybnie nadchodziło wielkimi krokami i jest naturalną konsekwencją wyeksploatowania się organizmu w warunkach więcej niż ekstremalnych - i mamy 34-letniego emeryta.
Mogę pogderać na pogodę - gdzie ta wiosna, mogę się pochwalić udanym tygodniem, ale czy będę jedyny?
Tyle o tym, co bym mógł.
A co chcę? Tego, by przestali w końcu truć na około i dzisiaj dali mi odpocząć.

środa, 2 marca 2011

Miara

Opowiem pewną historię, która zdarzyła się naprawdę. Nie będę ujawniał personaliów, ani oceniał. Jeszcze w zamierzchłej, komunistycznej (?) przeszłości Polski, jakieś 30 lat temu, grupa przyjaciół zbierała się, by pojechać na długo wyczekiwaną wyprawę - planowali wyruszyć w daleką podróż: wtedy tak się wydawało. Z Katowic do Lewina Kłodzkiego. Przez cały rok zbierali fundusze (mieli po około 18-19 lat), robili zapasy papierosów (były wtedy na kartki, jak większość towarów na tzw. rynku), pożyczali namioty itp. W końcu wyjechali, podróż była długa, pociąg niósł ich w stronę Gór Stołowych, wlokąc się niemiłosiernie. Droga z Kłodzka do Lewina przeciągała się w nieskończoność. Ale w końcu dotarli...
Pole namiotowe zachwyciło ich, choć dzisiaj niekoniecznie chcielibyśmy złożyć się tam do odpoczynku, ale czego trzeba było więcej - byli młodzi, było słońce, niedaleko basen, mieli humory i zupełnie niedawno stali się wielbicielami już dawno przebrzmiałej kultury dzieci - kwiatów. W dzień wędrówki, basen, wyprawy do Kudowy (wtedy wydała się im ekskluzywnym miejscem, w którym wypoczywali bogaci i ustawieni). Wieczorami i nocami zabawy przy gitarze, ognisku i piwie. Był pewnie tylko jeden jego gatunek, ale jak smakowało. I mógłbym tak pisać w nieskończoność: bo poranna kanapki z tego, co udało się zdobyć w pobliskim geesie, bo smak mandarynki w płynie, od wielkiego dzwonu sztach carmenem, to wszystko pozostało do dzisiaj w mojej pamięci. Tyle lat temu, w tamtej szarej rzeczywistości rzeczy smakowały inaczej, chyba lepiej... Dlaczego?
Bo ich zdobycie często graniczyło z cudem (choć w te akurat nie wierzę), bo, choć od przybytku głowa nie boli, to warunki pozwalają docenić wartość tego, co się ma.
Rodzice często mówili mi wtedy, że winno się szanować to, co się ma, to, co zdobywamy z wysiłkiem, a nie to, co przychodzi nam z łatwością. Ale świadomość tego przychodzi z czasem. Wtedy wydawało mi się to dość abstrakcyjne, choć widziałem, ile mamę kosztują wysiłku i zachodu codzienne zakupy, nie mówiąc już o poważniejszych zakupach. Dzisiaj wiem, że warto się trochę wysilić, warto samemu upiec chleb, poczęstować kogoś samodzielnie zrobionym posiłkiem, otworzyć swoje myśli na innych, bo to wszystko czyni nas trochę ponad tym bagnem, gdzie forsa wszystko może...
Tak mnie naszło dzisiaj...

wtorek, 1 marca 2011

A teraz poezja.

Kilka lat temu popełniłem tłumaczenie jednego z najwspanialszych utworów Whitmana.
Oto ono. Proszę o wyrozumiałość.

O kapitanie, mój kapitanie!!

O kapitanie, mój kapitanie!! Nasza pełna lęku podróż dobiegła końca.

Okręt pokonał każdą nawałnicę, nagroda, na którą polowaliśmy, zdobyta,

Port już niedaleko, słyszę dzwony, ludzie wiwatują.

A oczy wiodą na kil, statek groźny i śmiały;

O serce! O serce! Serce!

O skrwawione kroplami czerwieni!

Tam gdzie na pokładzie Mój Kapitan leży

Zimny i martwy.



O kapitanie, mój kapitanie! Powstań i posłuchaj dzwonów;

Powstań – dla Ciebie wciągnięto flagę – dla Ciebie trąbka zagrała,

Dla Ciebie bukiety i ozdobne wieńce – dla Ciebie nabrzeże triumfujące,

Tobie wiwatuje ten rozkołysany tłum, ochocze twarze obracają się,

Słuchaj Kapitanie! Ukochany ojcze!

Moje ramię pod Twoją głową!

To ten sam sen, który śniłeś!

Ten właśnie sen z Twojego pokładu,

Na którym spocząłeś zimny i martwy.



Ale Mój Kapitan nie odpowiada, jego usta są blade i bezgłośne.

Mój ojciec nie czuje mojego ramienia, nie ma w nim życia i woli.

Okręt już zakotwiczył bezpiecznie i pewnie, podróż skończona i dokonana,

Z przerażającego rejsu zwycięski statek przybywa z nagrodą,

Wiwatuj tłumie i dzwony dzwońcie!

Lecz ja żałobnym krokiem

Przechadzał się będę po pokładzie,

Gdzie mój Kapitan leży zimny i martwy.


Pisanie hagiografii

Prezes PiS chwalił natomiast Radio Maryja, że w nim w debata publiczna jest nadal możliwa oraz, że jest na poziomie, ale to tylko wyjątek. Według Kaczyńskiego poziom debaty publicznej jest fatalny. - To poziom pyskówki, poziom którego nie jesteśmy w stanie dłużej tolerować. To jest skierowane przeciwko jednej sile, przeciwko Prawu i Sprawiedliwości - mówił w Radiu Maryja.(onet.pl)

I szczerze pisząc, nie powinienem już niczego dodawać. Ale spróbujmy przyjrzeć się tej wypowiedzi.
  1. To, że chwalił Radyjo mnie nie dziwi, przecież wkrótce wybory, a głos Rydzyjka nie jest do przecenienia dla Pana Prezesunia. 
  2. Debata publiczna w RM nadal jest możliwa, głosi JK, jeden z największych demagogów i człowiek przekonany o swej doniosłej, historycznej roli. Powinno się dawać na lekcjach teorii literatury ten przykład jako najbardziej wyrazisty oksymoron - DEBATA PUBLICZNA W RM.
  3. Radyjo jest na poziomie, pytanie tylko jakim poziomie. Morze Martwe też jest na poziomie - w końcu gdyby nie było na poziomie, to w ogóle by go nie było. Wypowiedz Pana Prezesa też jest na poziomie, na poziomie tym, co zawsze.
  4. Że Radio M jest wyjątkiem, chyba nikomu nie trzeba uświadamiać, ja bym raczej zastosował synonim: WYBRYK, WYNATURZENIE.
  5. Małe pytanie do PiSowców: dzięki komu debata zeszła do poziomu pyskówki... Pytanie retoryczne, Pan Prezes zna odpowiedź. A że jest ona daleka od prawdy, tym gorzej dla prawdy.
  6. Jest jeszcze coś o tolerowaniu... To może przywołajmy wypowiedzi świty Pana JK: Prezes może więcej, on przeżył tragedię. Co w takim razie powinni mówić krewni tych z busa, ludzie, którym zamordowano najbliższych, wszyscy (literalnie wszyscy) mają do tego prawo, jeśli Prezes je ma.
I znowu Gałczyński się Państwu kłania:
Hagiografia
Przeziębiony. Apolityczny.
Nabolały. Nostalgiczny.
Drepce w kółko. Zagląda.

Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.
Wzrok przeciera. Patrzy przez szyby.
Biały Koń? Nie, śnieg pada.

Wszystko krzywe. Wszystko nie takie.
Na ziemi znaki. Na niebie znaki.
Przepraszam, a gdzie kometa?

Cipciuś z Londynu pisał przecie
w wielkim sekrecie o komecie.
Kometa. Ale nie ta.

Więc obrażony. Więc zatruty.
Wszędzie za późno. O dwie minuty.
O dwie minuty. We śnie.

Mieli przyjść szosą. Gdzie ta szosa?
Jak gdyby włos wyrywał z nosa,
uśmiecha się boleśnie.

Więc leżąc krzyżem, zadecydował.
Stanął na głowie. Spuchła mu głowa.
Żegnajcie, dzieci, żono!

I paszkwil rąbnął na pewna pralnie,
że w pralni było niekulturalnie
i że go znieważono.

A teraz co? Teraz się martwi.
A może klasztor? Może do partii?
Lecz tu czy tam - migrena.

Boczną uliczką, zaułkiem krętym
idzie pod wiatr ten polski święty
z fortepianem Szopena.

niedziela, 27 lutego 2011

Bezbarwność

Czy można - tak jak świeci się światłem odbitym - emanować również mrokiem? Tak. Dowodzi tego dobitnie postać bezbarwnego polityka, fatalnego mówcy i pozbawionego ambicji szefa klubu parlamentarnego PiS - Pana Mariusza Błaszczaka. Życiorys jak tysiące, dziesiątki tysięcy innych biografii. Ale zawsze w granicach przeciętności. Kariera polityczne bezbarwna, zawsze za kogoś, w zamian kogoś itp.
I dzisiaj bomba:
Podczas dzisiejszego programu w Radiu Zet "7. Dzień Tygodnia" poseł Prawa i Sprawiedliwości Mariusz Błaszczak wyszedł ze studia. Polityk w ten sposób zareagował na pytanie gospodyni programu Moniki Olejnik, które dotyczyło wczorajszej konferencji Jarosława Kaczyńskiego.(onet.pl)
Przypomnijmy, że nie on pierwszy tak się zachowuje, jak obrażona pensjonarka. Albo dziecko, które mówi: Zabieram zabawki i idę na swoje podwórko. O cóż to poszło. Otóż, nie chciał odpowiedzieć na pytanie Moniki Olejnik o zdanie jego szefa dotyczące niszczenia opozycji w Polsce. I tutaj mógłby wyniknąć kłopot, bo przecież jakie niszczenie opozycji. Oczywiście, rząd jest po to, by uprzykrzać życie opozycji i vice versa. Ale, czy można nazwać niszczeniem opozycji... no właśnie co? Pan Błaszczak, nie znajdując odpowiedzi na tak postawione pytanie, wolał się zachować jak przywołana powyżej pensjonarka. 
Błaszczak zarzucił prowadzącej, że jest nieobiektywna, a on sam od kilku tygodni jest poddawany w programie presji i... wyszedł w trakcie programu. (radiozet.pl)
Bezbarwność Pana Błaszczaka, objawiająca się również w jego pozbawionym ikry i napięcia głosie (przypomina się w tym momencie zapowiedź wjazdu pociągu na stację PKP) nie dopuściła do otwartej polemiki z adwersarzami. Może nie było wytycznych, może nie rozesłano rano SMS-ów z gotowymi odpowiedziami. 
Już po wyjściu z audycji, przewodniczący Błaszczak mówił reporterce Radia ZET - Magdzie Łucjan, że musi ochłonąć. Pytany dlaczego tak emocjonalnie zareagował na pytanie Moniki Olejnik powiedział, że być może jeszcze dziś w Sejmie zwoła konferencję na ten temat.(radiozet.pl)
No tak, do momentu konferencji będą wskazania, co mówić, jak reagować, a teraz obrażony przewodniczący musi sobie głęboko pooddychać, bo brak mu jeszcze bezpośredniego połączenia mentalnego z Prezesem. Jest taka amerykańska, dość prymitywna komedia, w której przybysze z obcej cywilizacji wszczepiają ludziom specjalne moduły, dzięki którym i także za pomocą joysticka mogą nimi sterować. Wszystko przed PiSem.