O tempora, o mores... I znowu mamy Dzień Kobiet, ciekawe, gdzie jeszcze są goździki i rajstopy, tudzież pończochy w prezencie. Pomyśleć, że od dwudziestu lat próbuje się zdezawuować to święto i nic z tego, trzyma się ono mocno. Próbowano nam wmówić, że to święto komunistyczne. A guzik, jest to święto tych wszystkich dam, które nie bały się podnieść głowy, gdy wszelkie -izmy próbowały te głowy zachować w ukłonie wobec silnych, władczych i ideologicznie utwierdzonych mężczyzn. Wcale nie powstało w ZSRR, ani w PRL, lecz w Kopenhadze w 1910 roku. I cóż z tego, że proklamowały je kobiety, które były zrzeszone w stowarzyszeniach socjalistycznych. Jeśli to komuś przeszkadza, to może równie dobrze zarzucić, że święta bożego narodzenia tak naprawdę mają rodowód pogański i na znak protestu ich nie obchodzić. Pokrętne? A dlaczego nie? Przecież wszystkie święta mają rodowód co najmniej dziwny, jeśli nie absurdalny.
Dzisiaj samczyzm trzyma się jeszcze mocno, zobaczcie, kto rządzi światem, ile kobiet jest we władzach, jak wielkie religie są wobec nich tolerancyjne i otwarte. Pusty śmiech ogarnie każdego, kto zobaczy tych wszystkich samców w szatach, sutannach, dżalabijach, oburzonych, skazujących, wyniesionych. Czy ktoś słyszał o założycielce wielkiej religii... Nie, bo one nie miały czasu na te gierki, były matkami, żonami, córkami. Czasem mężczyznami kierowały, czasem były przez nich karane.
To nie ma być laurka, jedynie stwierdzenie faktu, że kobiety mają jeszcze wiele do zrobienia w tym świecie, zaś nasz czas już minął, panowie. I im dłużej będziemy ukrywać głowę w piasku, tym smutniejszy będzie nasz koniec. Kobieta sobie bez mężczyzny poradzi, odwrotnie nigdy.
Nie jestem antysamczy, po prostu patrzę uczciwie na ten świat, nic więcej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz