środa, 30 marca 2011

Przypadek Heny

Wśród dzisiejszych wiadomości kilka przykuwa moją uwagę. Jedna budzi we mnie poczucie bezsilności. To sprawa Heny z Bangladeszu, czternastolatki oskarżonej przez starszyznę wioski i imama o cudzołóstwo. Jej matka mówi, że była nawet za mała na to, by wyjść za mąż, a co dopiero mówić o czymś tak chorym, jak cudzołóstwo.
Dziewczynka została zgwałcona prze swojego dużo starszego krewnego, gdy krzyczała i błagała o pomoc, żona tego zwyrodnialca pobiła ją i oskarżyła. "Mądrzy" starcy i przewodnik duchowy, czyli imam nałożyli na nią fatwę i skazali na 101 jeden razów biczem. Ubiczowana, Hena zmarła tydzień potem w szpitalu. Rodzice patrzyli na jej kaźń. Zmarła, bo nie miała prawa się bronić, bo chore religijne zasady już na samym początku dały przewagę jej oprawcom. Zawsze tak jest, gdy religia bierze górę nad rozsądkiem i zwykłymi, ludzkimi odruchami.
Trudno o tym pisać, gdy zdajemy sobie sprawę z naszej bezsilności, gdy nie możemy zrobić niczego poza wyrażeniem naszego oburzenia.
Rozglądam się wokół siebie i widzę ludzi, którym widzenie drugiego człowieka przesłaniają względy religii, gdy patrzy na niego jak na innowiercę, czyli kogoś, kto błądzi.
Kto dał nam prawo do osądzania innych według zasad ustanowionych przed 2000 lat. Czy te zasady są niezmienne tylko dlatego, że paru stetryczałych impotentów tak sobie ustaliło? Te pytania nie dają mi spokoju. Medycyna czyni postępy, technika ułatwia nam życie, a my jak gdyby nigdy nic wmawiamy sobie i innym, że to, iż kobieta nie chcę żyć ze zwyrodnialcem w "pobłogosławionym" związku stanowi o jakimś wyimaginowanym jej grzechu. Ludzie, którzy teoretycznie wyrzekli się seksu, chcą nas o tym seksie uczyć - to tak, jakby człowiek nigdy nie umiejący kierować samochodem założył szkołę jazdy i sam był w niej głównym instruktorem.
Po co nam przewodnicy duchowi kierujący się regułami niewiele mającymi wspólnego ze współczesnym światem. Ileż to istnień ludzkich przepadło, bo nauczono ich, że gorszą rzeczą jest seks z prezerwatywą niż wirus HIV. Jak długo jeszcze będzie się nam wmawiać, że dobro i sprawiedliwość są nierozerwalnie złączone z doktrynami religijnymi. Nie widzę powodu, by ludzie, którzy są  o tym przekonani, wierzyli w to. Ale nie widzę również powodu, by zmuszali do swoich zasad tych, którzy w to nie wierzą.
W dzisiejszych doniesieniach z Libii nieśmiało przebija się wiadomość, że wśród rebeliantów - przeciwników Kadafiego jest wielu członków Al-Kaidy i Hezbollahu. Oby się wkrótce nie okazało, że "stryjek zamienił siekierkę na kijek". Ani Wam, ani sobie tego nie życzę.
Dobranoc.

niedziela, 27 marca 2011

Hypatia i tak dalej...

Nie wiem, choć to z mojej strony jedynie krygowanie się, dlaczego takie emocje wywołuje we mnie po raz kolejny obejrzany film Alejandra Amenabara "Agora".
Przecież tak niewiele wiemy o Hypatii, czytałem - chyba u Deschnera, tego współczesnego Woltera -że została zamordowana przez hordy fanatycznych chrześcijan w Aleksandrii w IV wieku. Tak, tak dzisiaj boimy się tego, że powiedzenie prawdy o fanatycznych wyznawcach Chrystusa nie jest poprawne politycznie, do woli o fanatyzm natomiast oskarżamy muzułmanów, judaistów czy wyznawców innych religii. Patrzę na to nieco z boku, mogąc określić siebie mianem człowieka postreligijnego. Z przerażeniem odkrywam, że fanatyzmu hydra nigdy nie umiera, tak jak bakcyl dżumy u Camusa. Bo tam, gdzie śpi rozum, budzą się upiory. Zawsze już będę nieufny wobec osób, które z uporem będą twierdziły, że posiadły jedyną rację, choć logicznie rzecz ujmując, musimy przyznać, że tych racji w takim razie są miliony. Boję się natarczywości neofitów, którzy z błyskiem w oczach każą mi wierzyć w coś, czemu przeczy rozum. Nigdy nie zdobędę się na zaufanie ideom ludzi, którzy przekonani o wyjątkowości swoich wierzeń, będą zamykali oczy na fakty, które im przeczą. Że co? Że są rzeczy na niebie itd? Ano są i jesteśmy tutaj, by próbować je wyjaśniać, parząc się i kalecząc miliony razy, a nie zamykać oczy i udawać, że życie jest tylko jakimś wybrykiem nieosiągalnej rozumowo istoty.
Fanatyzm różnych wyznawców doprowadza ten nasz świat do granic jakiegoś obłędu. Już nie będę dzisiaj rozważał problemu, że ludziom areligijnym wmawia się, że to oni winni udowadniać fakt nieistnienia tego czy tamtego bóstwa, demiurga czy jak go nazywają. Problem w założeniu nielogiczny, bo przecież racjonalnie patrząc, udowadnia się istnienie czegoś (np. praw fizycznych itp.) a nie ich niestnienie.
Świat nasz staje się z winy różnej maści zbawicieli, nawiedzonych kaznodziejów, pozbawionych samokrytycyzmu i ślepo ufających tzw. przewodnikom tłumów, światem nieludzkim. Światem, gdzie ktoś taki, jak przedstawiony w "Agorze" Cyryl staje się wzorem.

Wybaczcie, jeśli nie zaufam tym słowom, które ponoć mają w sobie jedyną prawdę:
11 Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. 12 Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. 13 Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem - Ewa. 14 I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo.15 Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; [będą zbawione wszystkie], jeśli wytrwają w wierze i miłości, i uświęceniu - z umiarem. (1 Tym 2, 11-15)
Moimi nauczycielkami przez całe życie były kobiety, od nich (bez względu na ich wyznanie) oczekiwałem rozjaśniania moich wątpliwości i wskazywanie możliwych szlaków. Już to matka, już to moje nauczycielki, wielkie, współczesne Hypatie. I nie ufam gościowi, który tak pisze... Że był świętym. Proszę, nie na tym ma polegać wielkość człowieka, że jednym zdaniem skazuje więcej niż połowę ludzkości na los gorszy, niż ta część, do której ów 'nauczyciel" należy. Wiem, jestem dość osamotniony w moim widzeniu. Ale czy dlatego mam udawać, że myślę inaczej. 
Nie obchodzi mnie, kto jest wyznawcą jakiej religii, w co wierzy, albo, że nie wierzy w ogóle. Dopóki nie mówi, że tylko on ma rację. Wtedy zaczynam mu nie ufać. Bo moja racja wcale nie musi być Twoją racją.

czwartek, 24 marca 2011

Moment nieważkości...

Gdy wieje wiatr historii, ludziom wielkim rosną skrzydła u ramion, a portki się trzęsą pętakom...
Napisał kiedyś (prawie tymi słowami) Gałczyński. I nie sposób temu zaprzeczyć...
Dlaczego boimy się rozmawiać na tematy kontrowersyjne, czy przerastają nas, czy zwyczajnie chcemy mieć święty spokój?
Czy uczenie konformizmu to główne zadanie dzisiejszej szkoły, a może ma ona burzyć stereotypy i zmieniać utarte szlaki?
Uczę rozumienia literatury, może złe sformułowanie, uczę a raczej pokazuję, jak za literaturę można się zabrać.
Trudno jest tego uczyć, gdy musi się bazować na lekturach wybranych przez zachowawczych postromantycznych i żądających zachwytu dla wieszczy badaczy literatury. Brakuje ożywczego powiewu współczesności. Co roku w naszym kraju, w Europie powstaje kilkaset pozycji, które są warte przeczytanie, które powinny być czytane, bo wnoszą nowe spojrzenie na kondycję człowieka i jego odniesienia do rzeczywistości. Ale, gdzież tam, musimy wałkować arcydzieła, upajać się patriotycznym bełkotem księdza Piotra z "Dziadów", wikłać w chore skojarzenia Krasińskiego, wysłuchiwać monologu wariatów. I nie o to przecież chodzi, by o nich zapomnieć, ale wystarczą przecież reprezentanci tych prądów, by poznać ich przesłanie. Wielkimi byli, zachwycają... Powiem coś obrazoburczego - jak na nauczyciela literatury - niewielu z nich mnie zachwyca, co najwyżej zaciekawia ich zwichrowane spojrzenie...
Że jestem panem od wierszyków, no i dobrze, ale wierszyki piszą też współcześni, powieści powstają co chwilę, czyta się je z dużo większymi wypiekami na twarzy, niż "Nad Niemnem" Orzeszkowej. Ta pani już spełniła swoją rolę, dajmy jej odpocząć. Zróbmy wyimki z jej tekstu, powiedzmy, o co jej chodziło...
Nie dręczmy młodych ludzi cierpiętnictwem romantycznym i postromantycznym, otwórzmy im oczy na bogactwo literatury im bliskiej, współczesnej.
Już słyszę ten chór ciotek zza Gombrowiczowskiego płotu... Chłopięta i dziewczęta chcą być nieświadome. Gu...zik prawda. Od nich często się dowiaduję o interesujących ich lekturach, fascynacjach czytelniczych. Mam udawać, że nie interesuje mnie to, bo oni winni zachwycać się truchłami poetów, którzy już dawno przebrzmiali. Nikt nie umniejsza ich roli, bo przecież jakąś rolę w historii literatury mieli, ale błagam, niech zrobią miejsce dla współczesnych. Bliżsi nam czasowo twórcy - a wiem, co piszę - tacy jak Kafka, Camus, Krall, Coelho, Marquez, wywołują naprawdę żywe i zaangażowane dyskusje.
Czemu chcemy odebrać to naszym uczniom?
Głos wołającego na puszczy jeszcze w tej kwestii wróci.

środa, 23 marca 2011

Zleniłem się ostatnio. Prawie tydzień bez postu na blogu. Pewnie jakimś wytłumaczeniem będzie ten post.
W niedzielę udałem się na krótką wyprawę do stolicy (albo jak kto woli stolycy). Dawno tam nie byłem, bo i dojazd do tego miasta jest cokolwiek uciążliwy (brak autostrady, rozwalające się PKP) i jakoś zwyczajnie nie tęskniłem.
Warszawa już na zawsze pozostanie w jakiś sposób w moim sercu, tam spędziłem 6 lat swojej burzliwej młodości, studiując, żeniąc się, rozwodząc i szukając. Tam do tej pory mieszkają ludzi, z którymi nadal się chętnie spotykam, którzy coś znaczą dla mnie.
Wyjechałem z niej 23 lata temu, wtedy upadał komunizm, nikt nie słyszał o jakichkolwiek dokonaniach braci Kaczyńskich, za wyjątkiem ich ról w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc" (nota bene jak złowieszczo dzisiaj brzmi ten tytuł). Opuściłem Warszawę, ale Warszawa pozostała we mnie, w moich wspomnieniach i życiu.
Jak ją odebrałem teraz?
Jest inna, Stare Miasto bardziej chyba zaniedbane, Śródmieście bardziej nowoczesne. Wilanów jakiś taki bardziej świetlisty, Powązki tak samo zadumane. Odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego. Świetnie zorganizowane, mocno przemawiające do gości, ale.. No właśnie, warte odwiedzenia, choć nie do końca mówiące prawdę o powstaniu. Powstaniu, które tak naprawdę było samobójstwem młodych ludzi. Możemy powtórzyć fatalistycznie za Pigoniem: "Cóż, należymy do narodu, którego rolą jest strzelać do wroga z brylantów". To boli, że nie mówimy prawdy o tym, że powstanie warszawskie, przed którego uczestnikami chylę głowę w bardzo niskim pokłonie, było dopełnieniem agonii stolicy. Najcudowniejszym miejscem w jego wnętrzu jest Cafe Fogg (tak ją nazwałem, choć nie wiem, czy to jest oficjalna nazwa), gdzie jest przytulnie, normalnie i nieco zbyt drogo. Nie będę drążył tematu naszego męczennictwa narodowego, już wielu światłych ludzi wiele na ten temat w ten czy inny sposób powiedziało. Marzy mi się Polska, gdzie tak świetne muzeum będzie sławiło nasze osiągnięcia w budowaniu cywilizacji, a także nasze zwycięstwa (tych jednak jak na lekarstwo).
Miałem okazję odwiedzić również inne miejsce, o którym dość głośno w Polsce od listopada zeszłego roku. Centrum Nauki Kopernik. Ciekawe, choć jak dla mnie wystarczy około godziny, by się o tym przekonać.

Wczoraj, po powrocie wygodnym, punktualnym, czystym i w miarę szybkim pociągiem EIC Ondraszek, usłyszałem w telewizornii, że prezes odmawia prawa do wypowiadania się w kwestiach politycznych Adamowi Małyszowi, który tylko wyraził to, co tak naprawdę myślą trzeźwo oceniający rzeczywistość mieszkańcy tego kraju. Dzisiaj Małysz niepotrzebnie się tłumaczy, a prezes "wielkodusznie" zaprasza "głupiutkiego" i nieznającego się ma polityce sportowca do siebie na rozmowę (audiencję?). Adamie, nie idź tą drogą - że posłużę się retoryką pewnego klasyka. Po prostu, puść jego inwektywy mimo uszu, tym bardziej, że za nieświadomego dyletanta uważa Cię, chyba za radą złodzieja księżyca, pani Szydło i proponuje rozmowę uświadamiającą z samym Wielkim Jarem. Wyjaśnią Ci wtedy, że Polska jest tylko tu, gdzie jest prezes, że brat prezesa jest genialnym (jest, bo będzie żył wiecznie) politykiem, którego spuściznę należy otoczyć kultem i estymą. Zostaniesz, jak to mawiał Gombrowicz, zgwałcony przez uszy. I Jarek Kaczyński i krzyż pod pałacem Cię zachwycą i pojmiesz to, czego na razie nie pojmujesz. Bo Kaczyński wielki jest i zachwyca.
Justyno, dzięki za zdjęcia obrońców krzyża (zrobione 21 marca) - byłaś jak ten Wallenrod, podszywając się pod jednego z nich, weszłaś w ich tłum (20-25 osób) i odkryłaś składany krzyż mobilny.
Zobaczyłaś świadome obrończynie prawie leżące nomen omen krzyżem przed jakimś chłopem, który chciał udawać Skargę (?)

Naprawdę smutne wydarzenie dzisiejsze (tamte powyżej są groteskowe) to śmierć femme fatale światowego kina - Elizabeth Taylor. Dawno już niczego nie zagrała, ale dla mnie Kleopatra na zawsze będzie miała jej twarz.

czwartek, 17 marca 2011

Kiedy rozum śpi, budzi się Pani F.

Pani F., Pani F. cóżeś ty za pani, że za Tobą idą wszyscy sfrustrowani, niedoceniani, zakompleksiani.
Chciałoby się zaśpiewać - Sami Wiecie Komu - kobiecie, która wydaje z siebie dźwięki rzadko, ale niezwykle głośno i w jej mniemaniu inteligentnie.
Nie warto analizować tej Pani wynurzeń, wystarczy sobie przypomnieć, jak ośmieszała nas i nasz kraj podczas swego urzędowania. Wielu z nas oglądało jej wyczyny z zażenowaniem i absmakiem. Nie, nie twierdzę, że obecny minister spraw zagranicznych jest idealny. Jednak w zestawieniu z Panią F. każdy jest bardziej kompetentny i dyplomatyczny.
Niech naprawdę Pani ta robi porządki, lecz najlepiej we własnym domu, bo w ten sposób zawęzimy krąg potencjalnych jej "ofiar".
Pani F. wydaje się, że ton pseudo-mentorski, jaki stara się przyjmować podczas zwykłego ględzenia na tematy, na których zna się dość słabo, jest dla słuchaczy wiarygodny i pouczający. O, święta naiwności, o, błogosławiona impotencjo umysłowa.
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istotka niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
lecz nikt nie popiera wróbelka.

Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!

Kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie, do jasnej cholery!

K.I.G.

środa, 16 marca 2011

Demagogia pierwszej wody

Pozwólcie, że na początek zacytują nius zamieszczony na portalu onet.pl
Prezes PiS Jarosław Kaczyński wystąpił dziś na konferencji prasowej tej partii, na której politycy mieli odnieść się do wystąpienia w Sejmie szefa MSZ Radosława Sikorskiego. - Co powiedziałby Tusk, gdyby zdjęcie jego śp. matki i ojczyma wylądowało na śmietniku? - zapytał Kaczyński na początku spotkania.
Prezes PiS tłumaczył swoje słowa działaniem służb w Warszawie, które utrzymują porządek przed Pałacem Prezydenckim sprzątjąc pozostawione tam znicze i pamiątki związane z Lechem Kaczyńskim.
- Nie potrafię o tym nie powiedzieć. Chodzi o niszczenie i wrzucanie do śmietnika i niszczenie portretu pary prezydenckiej. Chciałem tu publicznie zadać pytanie Donaldowi Tuskowi. Mam nadzieję, ze odpowie w sposób merytoryczny - mówił prezes PiS.
Naprawdę trzeba ogromnego braku dobrej woli, by niszczenie nagrobka na cmentarzu porównać ze sprzątaniem przed obiektem użyteczności publicznej, będącym jednocześnie zabytkiem.  Nikt przecież nie wyrzucił na śmietnik tablicy poświęconej L. Kaczyńskiemu, ani nie zniszczył jego sarkofagu na Wawelu (inna sprawa czy powinien tam leżeć?), posprzątano jedynie miejsce, które nie jest przeznaczone na kult pisowski.
Prezes JK mówi o tym, by premier odpowiedział na to pytanie merytorycznie. Nie widzę logiki w takim postawieniu sprawy, przecież pytanie nie jest merytoryczne a demagogiczne.
W związku z tym dręczy mnie wątpliwość, może coś przegapiłem... Para prezydencka Kaczyńskich jest otoczona jakimś kultem, musimy im oddawać cześć? Czy Pan JK kompletnie stracił kontakt z ludźmi racjonalnie myślącymi, albo co gorsza w perfidny sposób wykorzystuje swoich zmarłych krewnych do małych i szemranych interesów politycznych.
Sądzę, że z tym panem i jego przybocznymi nie ma i nie będzie już nigdy żadnej dyskusji merytorycznej, oni mieszkają na jakimś rydzykowym księżycu i jego chorą atmosferę chcą narzucić innym. Zatęchła atmosfera pisowskiej planety, osmolona dymem z kadzideł rydzykowych katabasów i złowieszczych pochodni może zaszkodzić mojemu krajowi.

wtorek, 15 marca 2011

Ekodewianci

Z coraz większym przerażeniem czytam różne wypowiedzi powstałe na kanwie tego, co dzieje się w japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima. Nawet jakiś polityk z graniczącej z Polską Brandenburgii prosi nas, byśmy rozważyli celowość budowania w naszym kraju pierwszej elektrowni atomowej. Tak, jakby była jakaś alternatywa... Jego głos jest głosem nieco dziwnym w obliczu faktu, że sami Niemcy korzystają z energii nuklearnej. Może bym uwierzył w szczerość intencji, gdyby nasi zachodni sąsiedzi nie mieli takich źródeł energii i nie zamierzali ich rozbudowywać.
To, co się dzieje w Japonii może budzić obawy, każdy ma do nich prawo. Pamiętajmy jednak, że wielkie elektrownie na paliwa kopalne, miliony samochodów, ogromne liczby samolotów spalających hektolitry paliwa to jest dopiero hekatomba dla naszego środowiska naturalnego i dla naszego zdrowia.
Czy jest jakaś alternatywa dla czystej i bezpiecznej dla środowiska energii jądrowej? Do tej pory jej nie znaleziono. Czy zdajemy sobie sprawę, co się dzieje z glebą, roślinnością, ludźmi mieszkającymi w pobliżu elektrowni opalanych węglem i innymi świństwami? Czy to nam nie przeszkadza? Czy nie przeszkadza nam wydzielany przez te elektrownie dwutlenek węgla? Energia nuklearna jest obecnie najczystszą formą energii użytkowej.
Ekodewianci wprowadzają psychozę, specjaliści uspokajają. Kto ma rację? Boję się, że w tym sporze górę wezmą emocje i skrywane fobie i świat będzie rezygnował z energetyki jądrowej. Przez kolejne lata będziemy emitować różnego rodzaju gówna do atmosfery, bo ... No właśnie, co konkretnie energetyce jądrowej zarzucają ekoterroryści?
Ja nie chcę i nie potrafię tego zrozumieć. W Japonii był kataklizm, na Haiti też, tam nie było elektrowni atomowej a skażenie środowiska dzięki człowiekowi było dużo większe niż w Japonii.

poniedziałek, 14 marca 2011

Komentarze

Przeglądam komentarze wystawiane przez internautów pod artykułem, w którym pan M. Błaszczak (kojarzycie go choć trochę, pisałem już i nim), mierny, ale wierny chwali "dorobek" Lecha Kaczyńskiego i zapowiada stworzenie (wg teologów stworzenie oznacza zbudowanie czegoś z niczego) instytutu imienia tego właśnie prezydenta. Nazywa zmarłego w katastrofie (zresztą mówi o poległym prezydencie, jakby zginął w jakiejś bitwie o niepodległość) polityka "mężem stanu", na co jeden z internautów pisze, że L.K. "mężem był, ale czarownicy", jak nazwał żonę byłego prezydenta guru Jarka i PiS ojczym, pardon, ojciec Rydzyk.
Kolejny forumowicz stwierdza, że "Umarłego nie ożywią dziesiatki pomników i rond, ponieważ nie dokonał dosłownie (niczego). Oprócz pseudopatriotycznych sloganów ten człowiek nie wniósł żadnych wartości, a kojarzy się tylko (z) eurofobią i wetowaniem." Nic dodać, nic ująć, pisowcy zaklinają rzeczywistość, jakby nie pamiętali, że na arenie międzynarodowej L.K. był zaledwie tolerowany i nieodłącznie kojarzony ze swoim bratem bliźniakiem.
Zastanawia mnie fakt, że w Polsce po śmierci ludzi, którzy w swoim czasie byli na świeczniku, tak często dodaje im się znaczenia, próbuje wymazać ich małostkowość. Pamiętam, gdy doszło do katastrofy pod Smoleńskiem, jedna z nauczycielek powiedziała do mnie: "I jak się teraz czujesz? Krytykowałeś przecież Kaczyńskiego." Odpowiedziałem, że nie zmieniam o nim zdania, natomiast szanuję urząd, bo w katastrofie zginął prezydent państwa, którego jestem obywatelem.
L.Kaczyński nie był wielkim prezydentem, nie był nawet dobrym prezydentem, kłócił się o stołki, więcej ciepłych uczuć miałem dla jego żony. Natomiast o nim zawsze będę myślał, że dał się łatwo sterować bratu. I nic tutaj fakt jego śmierci nie zmieni.
Tak samo, jak nie przestanę dobrze myśleć o Izabeli Jarudze - Nowackiej, kobiecie bezkompromisowej, która zginęła w tej samej katastrofie. Fakt jej śmierci nie wymaże jej zasług i dokonań, bezkompromisowości i otwartości, a fakt śmierci Lecha Kaczyńskiego nie spowoduje, że raptem stanie się on mężem stanu i wybitnym myślicielem, którego imieniem można by nazywać instytuty.
Nie dajmy się zwariować!
Lech Kaczyński wielkim mężem był i nas zachwyca. Nie zachwyca? Jak to, nie zachwyca? Ma zachwycać!

niedziela, 13 marca 2011

Uwaga! Zbrodnia! c.d.c.d.

Pani posłanka Katarzyna Piekarska - odnosząc się pośrednio do tzw. sprawy jastrzębskiej - chce, by prawo polskie nie ścigało z urzędu "zbrodniarzy", którzy się dopuścili obrazy uczuć religijnych. Mówi, by działo się tak na wniosek osoby, która czuje się skrzywdzona (daję głowę, że znajdą się tacy). Chce również wykreślenia innych elementów z paragrafu 196 kk. Między innymi tego, by nie karać więzieniem do lat 2.
A ja bym poszedł w drugą stronę:
1. Przywróciłbym do łask (nie tylko w Polsce) następców Torquemady, by krzewili jedynie prawdziwe i słuszne uczucia religijne.
2. Zakazał mówienia w jakikolwiek sposób o kościele niż na klęczkach i po konsultacji z przewodnikami duchowymi (może jezuici lub dominikanie - którzy nota bene nie cierpieli się).
3. O papieżu można byłoby napisać tylko to, co zaakceptuje red. Terlikowski, on przecież zna się na tym najlepiej.
4. Apostazja jako przejaw obrazy własnych uczuć religijnych (obrażasz sam siebie, więc powinieneś donieść do prokuratury o przestępstwie) winna być karana co najmniej w najlżejszym wymiarze publiczną chłostą i to powinien być punkt wyjścia, inne rozwiązania pozostawiam do dyspozycji Trybunału.
5. I alleluja i do przodu, jak mawia klasyk.

czwartek, 10 marca 2011

Dziady? Dziady!

Oglądam z szeroko zamkniętymi oczami nowy spektakl Teatru Śląskiego w Katowicach. Tak, Dziady Wieszcza Naszego Jedynego. I uszom nie wierzę - bogoojczyźniane frazesy skrzypią jak najęte. Martyrologia wylewa się wszelkimi otworami. Czemu takimi tekstami katujemy młodych ludzi - to powinny być fragmenty, krótkie egzegezy tego dramatu. Wtłaczamy im do głowy te majaki obłąkanego Gustawa / Konrada.
Znam wiele fragmentów na pamięć - mogłem dzisiaj część kwestii wygłaszać razem z aktorami. Młodzież była szczęśliwa - nie musieli siedzieć w szkole. Oni tego już nie rozumieją - poza nielicznymi wyjątkami. Bo tak naprawdę, to cóż tutaj rozumieć? Żeśmy wybrańcami Europy, żeśmy uciemiężeni i stłamszeni przez inne nacje.
No, bo jak mieć będziemy takich przywódców jak Konrad, który powinien najpierw iść na dobrą terapię, by sobie ze sobą przede wszystkim poradzić, to daleko nie zajdziemy.
Gdzie nasze polskie oświecenie? Gdzie ideały pracy, nauki?
Nie, my wolimy przewalać truchła, rzucać w siebie krzyżami, udawać samobójstwa, pielęgnować megalomanię, utwierdzać się w przekonaniu o naszej wyjątkowości.
A normalność? Tym gorzej dla niej...
I szkoda tylko, że reżyser jeszcze mocniej nie uwypuklił tego, że Dziady to my!

wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet

O tempora, o mores... I znowu mamy Dzień Kobiet, ciekawe, gdzie jeszcze są goździki i rajstopy, tudzież pończochy w prezencie. Pomyśleć, że od dwudziestu lat próbuje się zdezawuować to święto i nic z tego, trzyma się ono mocno. Próbowano nam wmówić, że to święto komunistyczne. A guzik, jest to święto tych wszystkich dam, które nie bały się podnieść głowy, gdy wszelkie -izmy próbowały te głowy zachować w ukłonie wobec silnych, władczych i ideologicznie utwierdzonych mężczyzn. Wcale nie powstało w ZSRR, ani w PRL, lecz w Kopenhadze w 1910 roku. I cóż z tego, że proklamowały je kobiety, które były zrzeszone w stowarzyszeniach socjalistycznych. Jeśli to komuś przeszkadza, to może równie dobrze zarzucić, że święta bożego narodzenia tak naprawdę mają rodowód pogański i na znak protestu ich nie obchodzić. Pokrętne? A dlaczego nie? Przecież wszystkie święta mają rodowód co najmniej dziwny, jeśli nie absurdalny.
Dzisiaj samczyzm trzyma się jeszcze mocno, zobaczcie, kto rządzi światem, ile kobiet jest we władzach, jak wielkie religie są wobec nich tolerancyjne i otwarte. Pusty śmiech ogarnie każdego, kto zobaczy tych wszystkich samców w szatach, sutannach, dżalabijach, oburzonych, skazujących, wyniesionych. Czy ktoś słyszał o założycielce wielkiej religii... Nie, bo one nie miały czasu na te gierki, były matkami, żonami, córkami. Czasem mężczyznami kierowały, czasem były przez nich karane.
To nie ma być laurka, jedynie stwierdzenie faktu, że kobiety mają jeszcze wiele do zrobienia w tym świecie, zaś nasz czas już minął, panowie. I im dłużej będziemy ukrywać głowę w piasku, tym smutniejszy będzie nasz koniec. Kobieta sobie bez mężczyzny poradzi, odwrotnie nigdy.
Nie jestem antysamczy, po prostu patrzę uczciwie na ten świat, nic więcej...

niedziela, 6 marca 2011

Alergia

Wieczór sobotni upłynął w nader wesołej, choć może nie wyszukanej atmosferze. Obejrzałem spektakl pt. "Andropauza" Jana Jakuba Należytego. Proste skecze o prostacie, wesołe (choć też refleksyjne) piosenki o przemijaniu. Świetni aktorzy: Maciej Damięcki, Dariusz Gnatowski, Ryszard Kotys, Jacek Kawalec oraz Michał Pietrzak wypadli całkiem śmiesznie i przekonująco. A do tego pieśń neapolitańska "Wróć do Sorento", słynna "Granada" oraz Chór Niewolników z "Nabucco" Verdiego.
Warto się pobawić.
http://www.youtube.com/watch?v=3DrZmDvCNCk
A tak a propos, to Dariusz Gnatowski, który świetnie grał swoją rolę, posługując się gwarą śląską, pochodzi z Rudy Śląskiej. Brawo!!!
A dzisiaj za chwilę mała wyprawa do Nysy, oby było po co...

piątek, 4 marca 2011

Dzisiaj piątek

Zleniłem się - cóż mam do tego prawo. Mógłbym napisać o cwaniactwie Dubienieckiego, ale czy gość ten wart jest mojego wysiłku? Nie! Mógłbym coś skrobnąć o podróży do Rzymu Prezesa ze świtą pociągiem (Orient Express?) - ale sobie dzisiaj nie poużywam. Mógłbym dodać coś o decyzji Małysza - ale nie będę komentował czegoś, co niechybnie nadchodziło wielkimi krokami i jest naturalną konsekwencją wyeksploatowania się organizmu w warunkach więcej niż ekstremalnych - i mamy 34-letniego emeryta.
Mogę pogderać na pogodę - gdzie ta wiosna, mogę się pochwalić udanym tygodniem, ale czy będę jedyny?
Tyle o tym, co bym mógł.
A co chcę? Tego, by przestali w końcu truć na około i dzisiaj dali mi odpocząć.

środa, 2 marca 2011

Miara

Opowiem pewną historię, która zdarzyła się naprawdę. Nie będę ujawniał personaliów, ani oceniał. Jeszcze w zamierzchłej, komunistycznej (?) przeszłości Polski, jakieś 30 lat temu, grupa przyjaciół zbierała się, by pojechać na długo wyczekiwaną wyprawę - planowali wyruszyć w daleką podróż: wtedy tak się wydawało. Z Katowic do Lewina Kłodzkiego. Przez cały rok zbierali fundusze (mieli po około 18-19 lat), robili zapasy papierosów (były wtedy na kartki, jak większość towarów na tzw. rynku), pożyczali namioty itp. W końcu wyjechali, podróż była długa, pociąg niósł ich w stronę Gór Stołowych, wlokąc się niemiłosiernie. Droga z Kłodzka do Lewina przeciągała się w nieskończoność. Ale w końcu dotarli...
Pole namiotowe zachwyciło ich, choć dzisiaj niekoniecznie chcielibyśmy złożyć się tam do odpoczynku, ale czego trzeba było więcej - byli młodzi, było słońce, niedaleko basen, mieli humory i zupełnie niedawno stali się wielbicielami już dawno przebrzmiałej kultury dzieci - kwiatów. W dzień wędrówki, basen, wyprawy do Kudowy (wtedy wydała się im ekskluzywnym miejscem, w którym wypoczywali bogaci i ustawieni). Wieczorami i nocami zabawy przy gitarze, ognisku i piwie. Był pewnie tylko jeden jego gatunek, ale jak smakowało. I mógłbym tak pisać w nieskończoność: bo poranna kanapki z tego, co udało się zdobyć w pobliskim geesie, bo smak mandarynki w płynie, od wielkiego dzwonu sztach carmenem, to wszystko pozostało do dzisiaj w mojej pamięci. Tyle lat temu, w tamtej szarej rzeczywistości rzeczy smakowały inaczej, chyba lepiej... Dlaczego?
Bo ich zdobycie często graniczyło z cudem (choć w te akurat nie wierzę), bo, choć od przybytku głowa nie boli, to warunki pozwalają docenić wartość tego, co się ma.
Rodzice często mówili mi wtedy, że winno się szanować to, co się ma, to, co zdobywamy z wysiłkiem, a nie to, co przychodzi nam z łatwością. Ale świadomość tego przychodzi z czasem. Wtedy wydawało mi się to dość abstrakcyjne, choć widziałem, ile mamę kosztują wysiłku i zachodu codzienne zakupy, nie mówiąc już o poważniejszych zakupach. Dzisiaj wiem, że warto się trochę wysilić, warto samemu upiec chleb, poczęstować kogoś samodzielnie zrobionym posiłkiem, otworzyć swoje myśli na innych, bo to wszystko czyni nas trochę ponad tym bagnem, gdzie forsa wszystko może...
Tak mnie naszło dzisiaj...

wtorek, 1 marca 2011

A teraz poezja.

Kilka lat temu popełniłem tłumaczenie jednego z najwspanialszych utworów Whitmana.
Oto ono. Proszę o wyrozumiałość.

O kapitanie, mój kapitanie!!

O kapitanie, mój kapitanie!! Nasza pełna lęku podróż dobiegła końca.

Okręt pokonał każdą nawałnicę, nagroda, na którą polowaliśmy, zdobyta,

Port już niedaleko, słyszę dzwony, ludzie wiwatują.

A oczy wiodą na kil, statek groźny i śmiały;

O serce! O serce! Serce!

O skrwawione kroplami czerwieni!

Tam gdzie na pokładzie Mój Kapitan leży

Zimny i martwy.



O kapitanie, mój kapitanie! Powstań i posłuchaj dzwonów;

Powstań – dla Ciebie wciągnięto flagę – dla Ciebie trąbka zagrała,

Dla Ciebie bukiety i ozdobne wieńce – dla Ciebie nabrzeże triumfujące,

Tobie wiwatuje ten rozkołysany tłum, ochocze twarze obracają się,

Słuchaj Kapitanie! Ukochany ojcze!

Moje ramię pod Twoją głową!

To ten sam sen, który śniłeś!

Ten właśnie sen z Twojego pokładu,

Na którym spocząłeś zimny i martwy.



Ale Mój Kapitan nie odpowiada, jego usta są blade i bezgłośne.

Mój ojciec nie czuje mojego ramienia, nie ma w nim życia i woli.

Okręt już zakotwiczył bezpiecznie i pewnie, podróż skończona i dokonana,

Z przerażającego rejsu zwycięski statek przybywa z nagrodą,

Wiwatuj tłumie i dzwony dzwońcie!

Lecz ja żałobnym krokiem

Przechadzał się będę po pokładzie,

Gdzie mój Kapitan leży zimny i martwy.


Pisanie hagiografii

Prezes PiS chwalił natomiast Radio Maryja, że w nim w debata publiczna jest nadal możliwa oraz, że jest na poziomie, ale to tylko wyjątek. Według Kaczyńskiego poziom debaty publicznej jest fatalny. - To poziom pyskówki, poziom którego nie jesteśmy w stanie dłużej tolerować. To jest skierowane przeciwko jednej sile, przeciwko Prawu i Sprawiedliwości - mówił w Radiu Maryja.(onet.pl)

I szczerze pisząc, nie powinienem już niczego dodawać. Ale spróbujmy przyjrzeć się tej wypowiedzi.
  1. To, że chwalił Radyjo mnie nie dziwi, przecież wkrótce wybory, a głos Rydzyjka nie jest do przecenienia dla Pana Prezesunia. 
  2. Debata publiczna w RM nadal jest możliwa, głosi JK, jeden z największych demagogów i człowiek przekonany o swej doniosłej, historycznej roli. Powinno się dawać na lekcjach teorii literatury ten przykład jako najbardziej wyrazisty oksymoron - DEBATA PUBLICZNA W RM.
  3. Radyjo jest na poziomie, pytanie tylko jakim poziomie. Morze Martwe też jest na poziomie - w końcu gdyby nie było na poziomie, to w ogóle by go nie było. Wypowiedz Pana Prezesa też jest na poziomie, na poziomie tym, co zawsze.
  4. Że Radio M jest wyjątkiem, chyba nikomu nie trzeba uświadamiać, ja bym raczej zastosował synonim: WYBRYK, WYNATURZENIE.
  5. Małe pytanie do PiSowców: dzięki komu debata zeszła do poziomu pyskówki... Pytanie retoryczne, Pan Prezes zna odpowiedź. A że jest ona daleka od prawdy, tym gorzej dla prawdy.
  6. Jest jeszcze coś o tolerowaniu... To może przywołajmy wypowiedzi świty Pana JK: Prezes może więcej, on przeżył tragedię. Co w takim razie powinni mówić krewni tych z busa, ludzie, którym zamordowano najbliższych, wszyscy (literalnie wszyscy) mają do tego prawo, jeśli Prezes je ma.
I znowu Gałczyński się Państwu kłania:
Hagiografia
Przeziębiony. Apolityczny.
Nabolały. Nostalgiczny.
Drepce w kółko. Zagląda.

Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.
Wzrok przeciera. Patrzy przez szyby.
Biały Koń? Nie, śnieg pada.

Wszystko krzywe. Wszystko nie takie.
Na ziemi znaki. Na niebie znaki.
Przepraszam, a gdzie kometa?

Cipciuś z Londynu pisał przecie
w wielkim sekrecie o komecie.
Kometa. Ale nie ta.

Więc obrażony. Więc zatruty.
Wszędzie za późno. O dwie minuty.
O dwie minuty. We śnie.

Mieli przyjść szosą. Gdzie ta szosa?
Jak gdyby włos wyrywał z nosa,
uśmiecha się boleśnie.

Więc leżąc krzyżem, zadecydował.
Stanął na głowie. Spuchła mu głowa.
Żegnajcie, dzieci, żono!

I paszkwil rąbnął na pewna pralnie,
że w pralni było niekulturalnie
i że go znieważono.

A teraz co? Teraz się martwi.
A może klasztor? Może do partii?
Lecz tu czy tam - migrena.

Boczną uliczką, zaułkiem krętym
idzie pod wiatr ten polski święty
z fortepianem Szopena.