niedziela, 27 lutego 2011

Bezbarwność

Czy można - tak jak świeci się światłem odbitym - emanować również mrokiem? Tak. Dowodzi tego dobitnie postać bezbarwnego polityka, fatalnego mówcy i pozbawionego ambicji szefa klubu parlamentarnego PiS - Pana Mariusza Błaszczaka. Życiorys jak tysiące, dziesiątki tysięcy innych biografii. Ale zawsze w granicach przeciętności. Kariera polityczne bezbarwna, zawsze za kogoś, w zamian kogoś itp.
I dzisiaj bomba:
Podczas dzisiejszego programu w Radiu Zet "7. Dzień Tygodnia" poseł Prawa i Sprawiedliwości Mariusz Błaszczak wyszedł ze studia. Polityk w ten sposób zareagował na pytanie gospodyni programu Moniki Olejnik, które dotyczyło wczorajszej konferencji Jarosława Kaczyńskiego.(onet.pl)
Przypomnijmy, że nie on pierwszy tak się zachowuje, jak obrażona pensjonarka. Albo dziecko, które mówi: Zabieram zabawki i idę na swoje podwórko. O cóż to poszło. Otóż, nie chciał odpowiedzieć na pytanie Moniki Olejnik o zdanie jego szefa dotyczące niszczenia opozycji w Polsce. I tutaj mógłby wyniknąć kłopot, bo przecież jakie niszczenie opozycji. Oczywiście, rząd jest po to, by uprzykrzać życie opozycji i vice versa. Ale, czy można nazwać niszczeniem opozycji... no właśnie co? Pan Błaszczak, nie znajdując odpowiedzi na tak postawione pytanie, wolał się zachować jak przywołana powyżej pensjonarka. 
Błaszczak zarzucił prowadzącej, że jest nieobiektywna, a on sam od kilku tygodni jest poddawany w programie presji i... wyszedł w trakcie programu. (radiozet.pl)
Bezbarwność Pana Błaszczaka, objawiająca się również w jego pozbawionym ikry i napięcia głosie (przypomina się w tym momencie zapowiedź wjazdu pociągu na stację PKP) nie dopuściła do otwartej polemiki z adwersarzami. Może nie było wytycznych, może nie rozesłano rano SMS-ów z gotowymi odpowiedziami. 
Już po wyjściu z audycji, przewodniczący Błaszczak mówił reporterce Radia ZET - Magdzie Łucjan, że musi ochłonąć. Pytany dlaczego tak emocjonalnie zareagował na pytanie Moniki Olejnik powiedział, że być może jeszcze dziś w Sejmie zwoła konferencję na ten temat.(radiozet.pl)
No tak, do momentu konferencji będą wskazania, co mówić, jak reagować, a teraz obrażony przewodniczący musi sobie głęboko pooddychać, bo brak mu jeszcze bezpośredniego połączenia mentalnego z Prezesem. Jest taka amerykańska, dość prymitywna komedia, w której przybysze z obcej cywilizacji wszczepiają ludziom specjalne moduły, dzięki którym i także za pomocą joysticka mogą nimi sterować. Wszystko przed PiSem.

sobota, 26 lutego 2011

Kalejdoskop tygodnia.

Oglądam najciekawsze zdjęcia tygodnia. Jest ich siedemnaście. Wszystkie w jakiś sposób przykuwają naszą (moją) uwagę, już to szczegółem, już to wymową. Większość z nich dotyczy pokazu mody w Madrycie i te w żaden sposób nie spowodowały we mnie poruszenia, jedynie refleksję, że coś tak wydumanego i oderwanego od życia może frapować rzesze ludzi. A może właśnie dlatego, że jest oderwane od życia, no bo chyba nie modelki, które wyglądają jak wychudzone antylopy albo ...
Dwa zdjęcia dotyczą procesu zbrodniarzy z Konga - ale nie pokazują ich, lecz zgwałcone i okaleczone przez nich kobiety, oczekujące na wyroki. Smutne obrazy, bo co może tym kobietom zwrócić radość życia.
Kolejne zdjęcia pokazują żołnierzy (najemników) w Afganistanie, którzy z nudów ćwiczą, korzystając z sztang zrobionych z drutu kolczastego. Nie wierzę w patriotyzm ludzi jadących do Afganistanu, uważam, że są oni przede wszystkim ryzykantami chcącymi zarobić więcej niż w kraju i lubiącymi ryzyko. Dorabianie do ich działań misyjnej gęby i bogoojczyźnianej otoczki jest żenujące i doprowadza mnie do mdłości.
Zdjęcie następne to zburzony przez trzęsieni ziemi dom w Christchurch - smutny obraz budzi we mnie gorzkie refleksje. Chyba już nigdy nie zrozumiem podziękowań  za ocalenie ludzi, którzy myślą, jak dobry jest bóg, że ich oszczędził, a może zapomnieli, że to ten sam bóg wg tych samych doktryn doprowadził do tego trzęsienia. Nie, błagam niech nikt mi nie tłumaczy, że nie jest w ludzkiej mocy to zrozumieć, bo to element jakiegoś szerzej zakrojonego planu. Naprawdę, wygląda to tak, jakby ktoś, kto mi spalił dom, wymordował bliskich, kazał sobie jeszcze dziękować, że oszczędził mojego kota (bo może lubi koty).
Libia, dzieci i czołg, Kair dziecko i czołg i modlitwy, Afganistan, dzieci, szarość i beznadziejność. Świat staje się coraz bardziej nieczuły i smutny. Nawet widok nowoczesnej zabudowy jakiegoś średniej wielkości chińskiego miasta (ca. 5 mln mieszkańców) zostaje przytłumiony obecnym na pierwszym planie oberwańcem, zbierającym śmieci.
Świat to chore ideologie, systemy teokratyczne, totalitarne (co często się wzajemnie uzupełnia) i garstka ludzi chcących odetchnąć od tego wszystkiego. Niestety, większość nie wie, że można oddychać pełną piersią. Wolą smród kadzideł, fetor palonych ofiar i smutek w oczach dzieci.

czwartek, 24 lutego 2011

Dość

Wczoraj była przerwa w pisaniu postów. Zupełnie naturalna, pozbawiona totalnie jakiejkolwiek doktryny i całkowicie antydogmatyczna i zupełnie adogmatyczna.
Nie wynikała z protestu czy chęci zamanifestowania czegokolwiek komukolwiek. Nie była związana z żadną religią, sektą ani opcją polityczną. Nie skłaniała do zadumy czy modlitwy, nie próbowała niczego narzucać, nie zawierała ukrytego przesłania, nie była wielbłądem.
Po prostu miałem dość pisania - ale tylko wczoraj.
Dzisiaj już jej nie ma, ot, zniknęła jak kamfora, jak duch, który ulata. Bo dzisiaj mam dość przerwy. I ... tutaj muszę się zastanowić nad zasadnością, podtekstami i całą otoczką światopoglądowo - ideologiczną tej decyzji.
Już się zastanowiłem. I nic.
Bo, naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic, aż do końca...
Zasiadając dzisiaj do komputera obiecywałem sobie poużywać ile wlezie i na kogo się da. A to za tolerancję i za jej brak, a to za ateizm albo za deizm i teizm. Nie chciałem również oszczędzić agnostycyzmu.
Ateista - O czym mówimy?
Agnostyk - Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Deista - Jest. Tylko jest i nic.
Teista - Jest i szlus i wszystko.

Między zadawaniem pytań a pewnością leży ogromna połać ziemi - terra incognita. Teiści już ją obsiewają tylko sobie znanymi nasionami, charakterystycznymi dla ich plemienia. Obsiewają i obsiewają, często stosując różnego typu pestycydy i inne wymyślne narzędzia eksterminacji chwastów. I co? I nic? I nic.

Powodzenia.

wtorek, 22 lutego 2011

Uwaga! Zbrodnia! c.d.

I słowo ciałem się stało. Nie dalej jak dni temu kilka pisałem o zbrodni niesłychanej, niebotycznej, zbrodni obrazy uczuć (pardon) religijnych w Jastrzębiu Zdroju. Okazało się, że owym zbrodniarzom dzierżącym kij hokejowy w dłoni może grozić nawet więzienie:

Uczniowie w szkole już dostali naganę, sprawą zajęło się kuratorium, a policja bada, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa. W przypadku uznania, że ich czyn stanowił obrazę uczuć religijnych grozi im kara grzywny i kara ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 2 lat. (tvn24)

Dla równowagi odczytałem ożywcze słowa B16 wygłoszone bodajże w Edynburgu:
Za naszego życia pamiętamy, jak Wielka Brytania i jej przywódcy stali przeciwko nazistowskiej tyranii, która chciała wymazać Boga ze społeczeństwa i odmawiała wspólnego człowieczeństwa wielu, a szczególnie Żydom… Kiedy rozmyślamy nad otrzeźwiającymi lekcjami ateistycznego ekstremizmu dwudziestego wieku…
Zapomniał jedynie, że Hitler nie był ateistą, wręcz ateistów prześladował, o czym świadczy zakazanie działalności w 1933 roku wszelkim organizacjom ateistycznym i wolnomyślicielskim. Owszem, Stalin mienił się być ateistą. Ale ogromną podłością jest twierdzić, że to ateizm był przyczyną jego zbrodni, a nie jego chora psychika. 
Zakonnik Bartolomeo de Las Casas w swojej słynnej Krótkiej relacji o wyniszczeniu Indian opisuje zbrodnie katolickich konkwistadorów i ich przewodników duchowych. Ergo, mogę łatwo obrócić zdanie B16 w jego stronę:
Z historii naszego kościoła pamiętamy, jak niektórzy zakonnicy stali przeciwko katolickiej tyranii, która chciała wymazać boga Indian z ich społeczeństwa i odmawiała wspólnego człowieczeństwa wielu, a szczególnie mieszkańcom Ameryki… Kiedy rozmyślamy nad otrzeźwiającymi lekcjami katolickiego ekstremizmu szesnastego i siedemnastego wieku…
Ale tamto było Ad maiorem Dei gloriam.
Poza tym: tak krawiec kraje, jak mu materiału staje.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Czym jest podróżowanie?

Lubimy podróżować. Może nie wszyscy, ale wielu z nas. Podróżować bliżej i dalej, dłużej i krócej. Czym jest podróżowanie, jeśli nie wracaniem do domu. Czy w takim razie może podróżować ktoś, kto tego domu fizycznego nie ma? Pewnie należałoby to nazwać nieco inaczej.
Kiedy siedzimy zbyt długo w domu, coś nas ciągnie, by podróżować, by wyruszać w wędrówkę.Gdy natomiast zbyt długo podróżujemy, marzymy wtedy o cieple domu, gdzie mamy swój kąt, swoje miejsce pachnące znajomo i przyjaźnie.
10 kwietnia zeszłego roku wszyscy wyruszyliśmy w podróż, wydawałoby się bardzo wzniosłą i ważna. Na moment poczułem, że stało się coś ważnego i smutnego i że należy podać sobie wtedy ręce i milczeć. To, że tygodniowa podróż - żałoba była jednak dla niektórych zbyt krótka, przekonaliśmy się wkrótce. Okazało się, że miast w pewnym sensie wyciszyć nas, spowodować złagodzenie naszego narodowego, sarmackiego pieniactwa oglądem scen patetycznych i zwyczajnie po ludzku smutnych, podróż ta wzbudziła to, co jest w nas najgorsze, najbardziej prymitywne, niektórzy stali się jak padlinożercy, bezustannie żerujący na trupach tych, którzy zginęli na lotnisku Siewiernyj. Choć może porównanie do padlinożerców uwłacza tym pożytecznym skądinąd stróżom higieny i porządku w naturze. I oni właśnie ludzie nie pozwalają nam wrócić do ciepła naszych domów, nie pozwalają zapomnieć - nie tracąc pamięci o ofiarach - o smutnych i bolesnych chwilach. A przecież czas winien leczyć rany...
Różnego autoramentu osobnicy wtłaczają nas w kokpity, kabiny samolotu, zmuszają do podróżowania wbrew naszej woli i ochocie. Próbują wcisnąć nam swoją, makabrycznie szaloną marszrutę i odsądzają od czci tych z nas, którzy nie chcą z nimi podróżować.
Podróżowanie ma być przyjemnością lub wyciszeniem, zapomnieniem, kontemplacją.
Proponowane nam jest szaleństwem, chorą imaginacją i zwykłych szalbierstwem
Ja nie chcę brać udziału w takiej podróży.

sobota, 19 lutego 2011

Czysta (?) krew po polsku.

Późna noc. Mnie przypałętała się jakaś angina. W kukurydzy na razie nieśmiało, lecz coraz bardziej wyraźnie słychać miarowe oddechy śpiących mieszkańców. Za mną ostatni odcinek "Czystej krwi". Bawię się tym serialem świetnie. Ileż ta rzeczywistość wokół ma takich swoich wampirów? Wydawałoby się, że już pogrzebani dla świata, przebici kołkiem (jakimkolwiek), a tu naraz wstaje jeden z drugim i najgorsze, że niczego się nie boi, żadnych krucyfiksów tudzież srebrnych łańcuchów i kredy. I żeby to jeszcze jakieś porządne wampiry, klasyczne kły, przepisowe wypijanie (osuszanie) żywicieli, a tutaj nie... Te polskie wampiry nie dość, że zamiast dbać o naszą krew, by im służyła jak najdłużej, to same ją psują na wszelakie sposoby. Twarz im blednie, włos im rzednie - że zacytuję niezapomnianego Jeremiego Przyborę - i rozgadane takie, bełkoczące, choć wampir winien być wyniośle milczący. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że zatruwają nam krew za dnia i w nocy. Nie dają w ogóle spokoju. Już niedługo będziemy się obawiali otwierać lodówkę, bo tam też mogą być - tym bardziej, że przecież wszystko z niej ukradł ten piłkarz.
A teraz zagadka, kto jest tym wampirem?
Wampir – Rollercoaster
Ten wampir jest nieco niezrównoważony emocjonalnie. Jednego dnia nie wychodzi z krypty i nie chce nikogo widzieć (nawet swojego Igora), na drugi dzień jest pełen energii i proponuje spacer w promieniach wschodzącego słońca. Życie z takim wampirem przypomina emocjonalny Rollercoaster.
Zobacz: http://www.emocje.net.pl/emocjonalny-wampir-6-typow/#ixzz1ERozjMSm


Dzisiaj mnie naszedł pomysł i 10 kwietnia wybiorę się do jakiego mniej wampirycznego kraju - może do Czech?

piątek, 18 lutego 2011

Mdłości ciąg dalszy.

Skończyłem z TVN24 - nie wiem, jak długo wytrzymam. Spytacie czemu? Bo stali się monotematyczni, każdego dnia wałkują jeden temat, od czasu do czasu okraszając go dziwnymi newsami. Mam mdłości, gdy słyszę po raz kolejny wypowiedź Pana eurodeputowanego Czarneckiego, przecież każdy, choć trochę rozgarnięty człowiek wie, co on wypuści z siebie. Jest znanym spadochroniarzem, a może lepiej skoczkiem. Mam mdłości, kiedy słyszę, że Rosjanie nas ogrywają (notabene w Rosji nie podaje się praktycznie żadnych informacji o śledztwie w sprawie Smoleńska), do tego chóru dołączają Panowie Iwiński i Zemke, więc może jest coś na rzeczy, jeśli się słyszy o możliwej koalicji SLD-PiS. Mam mdłości, kiedy słucham zawodzącej Pani Jakubiak, która jest namaszczona, bo grzała się w blasku byłego Prezydenta, to czyni jej wywody, w mniemaniu jej samej, wiarygodnymi i logicznymi.  Mam mdłości, gdy muszę patrzeć i słuchać mądrości Pani Kempy. To charakterystyczne mrużenie oczu, ten ton pseudo-mentorski, to zagłuszanie interlokutora, ta ironiczna pewność siebie, ta służalczość wobec JK. To wszystko jest kwintesencją jej wizerunku jako polityka, ale dla mnie przede wszystkim jako człowieka. Mam mdłości (nieco łagodniejsze), gdy słucham Pani Pitery, która jak na polonistkę popełnia dość sporo błędów językowych. Mam mdłości, gdy w ogromnym rozkroku staje Pan Mężydło, sierota po PiSie. Coś go tam ciągnie, ale lojalność wobec nowego chlebodawcy stawia go do pionu.
Chyba sporo mdłości jak na jeden dzień. Dlatego przełączyłem na Polsat News... I co? I nic! Pani Kempa również tam się pojawiła, wychynęła jak Miś z Okienka (pardon Misiu) i przebiegle mrużąc oczy, oskarżyła Polsat o stronniczość.
Wracam do Marqueza.

czwartek, 17 lutego 2011

Refleksje nawróconego

Tytuł zupełnie nie pasuje do tego, co chcę dzisiaj napisać. Pogoda zdechła, człowiek zdechły, perspektywy zdechłe, humor zdechły. Moje myśli są obecnie tak pełne życia, jak pełna emocji i pozytywnych wibracji jest każda wypowiedź Pana M. Błaszczaka (jeśli pomnę nazwisko). Tyle we mnie radości, ile jej przejawia na co dzień Pan J. Gowin, wygłaszając kolejną złotą myśl tonem nieznoszącym sprzeciwu człowieka, który posiadł jedynie słuszne racje.
Ogarniają mnie mdłości - zresztą nie jestem w tym oryginalny - na samą myśl o wywodach ludzi, którym się wydaje, że mnie reprezentują. A może reprezentują? Przecież kiedyś tam oddałem swój głos na jednego czy drugiego. I co z tego? Co z tego mam? Mdłości, tumiwisizm, ból głowy i coraz mniejszą nadzieję.
Brakuje mi spontaniczności, umiejętności cieszenia się byle czym, przesiąkłem wszechogarniającą potrzebą ucieczki od polityki i polityków. Ale gdzie się skryć przed Panią Kempą czy Panem Węgrzynem, tudzież rubasznym Kłopotkiem? Znacie takie miejsca?
Co tam, panie w polityce? Ano nic ciekawego. Smoleńsk, OFE, Smoleńsk, OFE, Rymanowski, Smoleńsk, OFE, Olejnik, Smoleńsk, OFE, Kajdanowicz, Smoleńsk. Mdłości.

Exitus letalis
Najprzód kupił zabaweczkę tanią,
gołąbka z niebieskiego szkła.
Wybiegł. Stanął pod latarnią.
Bo taka mgła szła.

Więc z tą mgłą zamroczenie nań naszło.
Stęknął. Jęknął: -- O, moja biedna głowa.
Kto ja jestem? A może jestem kaczka?
I bardzo się nad sobą ulitował.

Uliczka była pusta. Puściusieńka.
W dali gwizdał parowóz: -- Fiuu!
I to była ostatnia piosenka,
którą wiek XX zaśpiewał mu.

Wszędzie spóźniony. Nigdzie nie pasujący:
można by powiedzieć -- jaskółka.
Co pocznę? myślał. I zapłakał lamentujący
na stopniach malutenieczkiego kościółka.

Kościółek, znaczy się Bozia. Mamusia. O! Gdy błysnął księżyc,
inteligent zjadł kawałek chleba,
potem się napiął, nadął, natężył
i odleciał na wspomnianym gołąbku do nieba.

Konstanty Ildefons Gałczyński
1947

Wszędzie za późno, wszędzie zbyt wcześnie. Czy mamy jeszcze jakąś nadzieję na coś takiego, co mają gdzieś tam? 17 lutego - depresja zimowa? - wcale nie lamentuję. Po prostu pytam samego siebie. Gdzie jest racja, a może jej w ogóle nie ma... Może każdy ma rację i o tym, co przeważy zadecyduje zwykły rachunek - w tyn wypadku przypadkowa suma racji indywidualnych i partyjnych. Zaczyna brakować powietrza w tym kraju, wszędzie odór truchła i krypty. Nekrokracja.
Salve

środa, 16 lutego 2011

Pro i anty.

Antidotum - remedium, odtrutka, lekarstwo na coś złego, szkodliwego.
Kto lub co jest tą trucizną, zastanawiające, jak rozmywają się definicje i poglądy. Pomieszanie pojęć, brak logicznego wytłumaczenia, nieumiejętność dyskusji. Czarne niekoniecznie jest czarne. Białe jakoś zszarzało.
Cudowna kreskówka PiSu odsłania prawdę ukrywaną przed tylu oczyma, popatrzcie, jak wyglądamy jako polska rodzina, kobieta - żona i matka to jakiś klon jakiegoś kosmity, mężczyzna - ojciec i mąż, nie dość, że menel i nierób, to jeszcze przygłup. O dzieciach nie wspomnę ze wrodzonego poczucia estetyki. Tak swoją drogą, skąd ten rodzic i mąż ma taki brzuch?
I ten ZŁY - premier (?) złodziej i piłkarz AKS Szmacianka. Ile finezji w tym dziele! Ile szacunku dla Polaków! Ile w końcu inteligentnego przesłania!
Politycy traktują nas jak szarą, niezbyt rozgarniętą masę pijaków, nierobów, sami zresztą w tym samym czasie podnoszą sobie gaże (przynajmniej tych 460 w sejmie i 100 w senacie). Nawet ich przekazy do nas pozbawione są inteligentnego przesłania, zaiste ich retoryka jest aż nadto parciana. I naprawdę, Marek Tuliusz przewraca się w grobie.
Zresztą, konia z rzędem temu, kto wskaże po którejś ze stron tego magla politycznego (nie dysputy, nawet nie sporu) wyczucie estetyki, traktowanie obywateli tego państwa jako równych politykom (choć ja dziękuję za równanie do nich, bo byłoby to równanie w dół).
Antidotum może być... no, właśnie co? Dobra książka, świetny spektakl, satysfakcjonujące zajęcie, pisanie na blogu, bo chyba nie kolejna znowu emigracja wewnętrzna.
Do kolejnego postu.

wtorek, 15 lutego 2011

Uwaga! Zbrodnia!

Uczniowie z Zespołu Szkół nr 5 im. Jana Pawła II w Jastrzębiu-Zdroju nakręcili dwuminutowy film pt. "Papa mobile". W filmie postać ubrana na biało z kijem hokejowym w ręku przejeżdża przez miasto samochodem z odkrytym dachem pozdrawiając przechodniów. Po publikacji filmu w internecie wybuchła dyskusja o tym, czy autorzy filmu powinni być usunięci ze szkoły. (onet.pl)
Okrutni zbrodniarze, pozbawienie jakichkolwiek uczuć, targnęli się na świętość (kija?, samochodu? bieli?). Jedna z głównych informacji w wiadomościach jednego z największych serwisów internetowych w Polsce. Dyrekcja się kaja, rodzice są wzywani, prokuratura tylko czeka (?). 
Czy przekraczamy, czy już przekroczyliśmy granicę śmieszności. Tego tematu nie powstydziłby się chyba nawet Mrożek. 
Na razie pierwsza kara: Nagana dyrektora i obniżone zachowanie - powiedział wicedyrektor placówki pytany o karę dla uczniów.
Ale czy to wystarczy, by zniszczyć w zarodku zło, by zbrodnicze ciągoty rozwydrzonych hord uczniów szkół średnich... itd. itp.
Patrz Kościuszko na nas z nieba,
Raz Polak skandował.
I popatrzył nań Kościuszko.
I się zwymiotował. (K.I. Gałczyński)

W niedawnym programie Rozmowa Rymanowskiego, prowadzący zapytał Janusza Palikota, czy możliwe jest obrażanie uczuć niereligijnych. Nota bene, działo się to podczas dyskusji dotyczącej problemu apostazji w Polsce. Nie będę się zastanawiał nad delikatnością i wyczuciem kogoś, kto zadaje takie pytanie. Bardziej mnie zastanawia fakt, że w ogóle takie pytanie powstało. Podobno istnieją uczucia religijne, choć mnie zawsze zapewniano, że religijne to mogą być zapatrywania, przekonania, wierzenia. Dlatego religijne, bo niesprawdzalne i nienaukowe. A teraz okazuje się, że to swoisty apartheid - osoby religijne mogą mieć swoje uczucia religijne, osoby niereligijne - a gdzież tam. Czy one w ogóle cokolwiek czują? Horror.

Bractwo Muzułmańskie prześladowane do tej pory w Egipcie, przekształci się w partię polityczną. Jak ogłosili Bracia, państwo ma być "oparte na islamskich wartościach" - donosi serwis CNN.

I tym miłym akcentem kończę teraz...
Ciao.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Klimakterium i już

Wreszcie obejrzałem "Klimakterium" Elżbiety Jodłowskiej. Teksty Wolskiego i Andrusa, muzyka to stare polskie szlagiery i nawet "Czerwony pas". Ubawiłem się setnie, warto było.
Aktorki perfekcyjne, zabawa przednia. Choć czasem Gogol pobrzmiewa, a może cały czas: "z siebie samych się śmiejecie".
Czym byłby świat bez teatru? Nie, nie myślę o teatrze tym codziennym, gdzie ktoś udaje traumę, albo nie udając jej, świetnie ją wprzęgł w swoje plany i działania, ktoś inny zaś jest zupełnie kimś innym, gdy tylko gasną kamery... "Life is a stage" - ale ja mimo wszystko wolę, gdy życie jest w teatrze niż gdy życie jest teatrem. Wszyscy udają, rząd, że rządzi, opozycja, że się buntuje przeciw rządowi, który udaje, że ten bunt widzi, społeczeństwo się buntuje przeciw złu i wybiera, udając, że dobrze, mniejsze zło. Drudzy udają, że robią coś dla innych i dlatego nie chcą startować w wyborach parlamentarnych, bo w Brukseli łatwiej udawać ambitnego polityka niż w Warszawie, a i za większe gaże. Wygłaszają monologi o potrzebie, misji i odpowiedzialności, cokolwiek by to dla nich znaczyło.
Z dwojga złego wolę klimakterium z humorem niż impotencję polityczną na poważnie.
Ave.

Asteroida i inni

"Polska The Times": Ogromna asteroida o nazwie Apophis gna w kierunku Ziemi z prędkością ponad 30 tys. km na godz. i jak oceniają naukowcy, może się zderzyć z naszą planetą 13 kwietnia 2036 roku.
Gdyby tak się stało, doszłoby wtedy do ogromnych zniszczeń, a ofiary można by liczyć w milionach - szacują naukowcy z wielu krajów, w tym też specjaliści z amerykańskiej agencji kosmicznej NASA. Wszystko będziemy dokładnie wiedzieli w kwietniu 2029 r. Jeśli wówczas asteroida wejdzie na określoną trajektorię lotu, co jest niestety możliwe, jej uderzenie w Ziemię stanie się nieuniknione. Pozostanie wtedy siedem lat, by znaleźć sposób na zapobieżenie tragedii – czytamy w gazecie.

Taka informacja zapowiadająca możliwy Armagedon nieśmiało wychyla się z rzędu innych typu:
"Z kim PiS miałby rządzić, kiedy dookoła zbrodniarze i wariaci" czy "Radio Maryja z PiS zbierali w kościołach podpisy". Asteroida według powyższych przewidywań uderzyłaby w niedzielę, czyż nie jest to piękny dzień na zagładę Ziemi? U nas wiosenna pogoda, trzy dni po obchodach 26 rocznicy katastrofy smoleńskiej - dodajmy odbywających się w różnych miejscach, pojawia się nieśmiało pierwsza zieleń na łąkach i w parkach. Kolejny krzyż przed Pałacem Namiestnikowskim delikatnie oplatają rachityczne jeszcze bluszcze, jego obrońcy leżą na pokutnych workach pod pomnikiem Księcia Poniatowskiego i nieśmiało mamroczą przez sen: "tutaj jest Polska". I w taki dzień nadchodzi zagłada, nie tylko Polski, lecz całego świata.
Dlaczego? Bo przez ostatnie lata nie udało nam się porozumieć, każdy ciągnął w swoją stronę. Unię Europejską zdominowały ugrupowania typu PiS i PJN - zaczęliśmy się kłócić o miejsca pochówku różnych osobistości, zabrakło sarkofagów na Wawelu, w licznych katedrach, w Panteonie. Europa i Świat zajęły się niekończącymi się sporami dotyczącymi stawiania tu i tam rozlicznych pomników. Już nikt nie pamiętał, komu i za co... Ważne było, by pomnik stanął, bo wyrażał przecież wolę ludzi licznie (np. w liczbie 10) zgromadzonych przed jakimś budynkiem użyteczności publicznej.
Rządy już nie rządziły, ludzie cały czas czegoś żądali, nikogo nie obchodziły autostrady, ochrona Ziemi, poprawnością polityczną było ciągłe czczenia kogoś. Ważne było, by pozwalać się wypowiadać każdemu w taki sposób, w jaki chciał, bo przecież każdy przeżył traumę. I każdy cierpi...
A mogło być tak pięknie. Jeszcze w 2030 roku mogliśmy się dogadać, obrócić całą naszą energię na znalezienie sposobu ocalenia, teraz jest zbyt późno. Ale umieramy przeświadczeni o swych racjach, partykularnych, pokoleniowych, partyjnych, narodowych. Umieramy, mamrocząc pod nosem: "tutaj jest Polska". Jeszcze jest...

niedziela, 13 lutego 2011

I jeszcze raz...

Właśnie skończyłem oglądanie - moim zdaniem - świetnego filmu pt. Wilk (Le Loup) w reżyserii Nicolasa Vaniera. Trudno to nazwać oglądaniem, nie mogłem się oderwać. Film na pierwszy rzut oka niezwykle  statyczny. Ale zdjęcia i wspaniała muzyka Krishny Levy'ego to coś, co nie pozwala przejść obok nich obojętnie. Już nie TVN24 i w kółko to samo, cudownie było zapomnieć o polskiej polityce, polskich politykach i zanurzyć się w kontemplacji piękna, w jakości HD i z dobrym kinem domowym to naprawdę była uczta dla zmysłów.
Film opowiada - nie nową przecież - historię przyjaźni młodego chłopaka, prawie mężczyzny z ludu Ewenów z dalekiej Syberii,  z wilkami. Wiele było takich opowieści, ta zachwyciła mnie brakiem nachalności, niewymuszonym pięknem i prostym autentyzmem. Film warto zobaczyć chociażby ze względu na ostatnią scenę, zorza polarna i radość ojca chłopaka, taka zwykła codzienna radość nie może pozostawić obojętnym czlowieka o co najmniej średnim wyczuciu piękna. Film jest emitowany w Canal+. Polecam.
Tak w ogóle to wszystkim, którzy mi dzisiaj napisali, że to dobrze, że zacząłem pisać, dziękuję.  Dobranoc, moi drodzy.

Zaczynać więc czas

Bardzo, bardzo długo dojrzewałem (emocjonalnie) do rozpoczęcia pisania bloga. Dzisiaj jest 13 lutego, chyba dobry dzień na początek czegoś nowego. Od razu zastrzegam, nie wiem, czy będę pisał codziennie, ani jak bardzo systematycznie. Po drugie, stukać będę w klawiaturę na różne tematy, bo to jest mój blog.
13 lutego, dzień przed walentynkami i dlatego może tyle miłości wokół. Kard. Dziwisz przekazuje kroplę krwi JPII Robertowi Kubicy (nota bene, frapujące jest, jak ją uzyskał), Beata Kempa zbawia okolice Łysej Góry, może własnie dlatego ją tak tam ciągnie...
I tak, Robert Kubica (oby szybko wyzdrowiał) zarabia krocie (piszę to bez zazdrości), pewnie takich relikwiarzy kupić by sobie mógł sporo (tylko po co?), moje wątpliwości budzi natomiast fakt upubliczniania takiej wiadomości. W jakim celu (pytanie retoryczne?) trąbią o tym wszystkie polskie niezależne media, czego to ma niby dowodzić? Nie, nie obchodzi mnie wiara zarówno obdarowującego jak i obdarowanego... Bardziej obchodzi mnie cel podawania takiej wiadomości. Czy to jest wiadomość dnia? Przecież takie coś powinno być do bólu intymne. Po co ogłaszać to światu w świetle jupiterów?
Jarek Kaczyński napisał list do Roberta Kubicy. A niechże sobie pisze i tak nie udowodnimy mu, że białe to białe, a czarne to czarne... Niech skrobie po kartce papieru, nikomu  z tego powodu nie ubędzie, tylko dlaczego od razu wszystkie (prawie) media umieszczają to w swoich serwisach i to na dość poczesnych miejscach?
Pan, jeśli pomnę Węgrzyn z PO chwali się, że z gejami dał już sobie spokój (czy wcześniej nie miał z tym spokoju?), ale jakoś tak chętnie oddałby się podglądaniu lesbijek... W seksuologii to się chyba nazywa voyeuryzm. Ale trzymając się tego medycznego oglądu sytuacji, wielu z nas musi sobie zadać pytanie, czy te trzy przypadki nie są jakoś ze sobą złączone nieuświadomioną nicią parafilii? Tam swego rodzaju ekshibicjonizm emocjonalny, tutaj voyeuryzm?
Jutro poniedziałek 14 lutego, od pewnego czasu kojarzony u nas ze świętem zakochanych, choć mnie z tym faktem bardziej kojarzy się maj, czerwiec. A tak w ogóle to Walenty oprócz tego, że zakochał się i biedak nie mógł się ożenić, to jeszcze w Polsce czci się go jako patrona ciężkich chorób, zwłaszcza umysłowych, nerwowych i epilepsji. I coś na rzeczy chyba jest.