"Polska The Times": Ogromna asteroida o nazwie Apophis gna w kierunku Ziemi z prędkością ponad 30 tys. km na godz. i jak oceniają naukowcy, może się zderzyć z naszą planetą 13 kwietnia 2036 roku.
Gdyby tak się stało, doszłoby wtedy do ogromnych zniszczeń, a ofiary można by liczyć w milionach - szacują naukowcy z wielu krajów, w tym też specjaliści z amerykańskiej agencji kosmicznej NASA. Wszystko będziemy dokładnie wiedzieli w kwietniu 2029 r. Jeśli wówczas asteroida wejdzie na określoną trajektorię lotu, co jest niestety możliwe, jej uderzenie w Ziemię stanie się nieuniknione. Pozostanie wtedy siedem lat, by znaleźć sposób na zapobieżenie tragedii – czytamy w gazecie.
Taka informacja zapowiadająca możliwy Armagedon nieśmiało wychyla się z rzędu innych typu:
"Z kim PiS miałby rządzić, kiedy dookoła zbrodniarze i wariaci" czy "Radio Maryja z PiS zbierali w kościołach podpisy". Asteroida według powyższych przewidywań uderzyłaby w niedzielę, czyż nie jest to piękny dzień na zagładę Ziemi? U nas wiosenna pogoda, trzy dni po obchodach 26 rocznicy katastrofy smoleńskiej - dodajmy odbywających się w różnych miejscach, pojawia się nieśmiało pierwsza zieleń na łąkach i w parkach. Kolejny krzyż przed Pałacem Namiestnikowskim delikatnie oplatają rachityczne jeszcze bluszcze, jego obrońcy leżą na pokutnych workach pod pomnikiem Księcia Poniatowskiego i nieśmiało mamroczą przez sen: "tutaj jest Polska". I w taki dzień nadchodzi zagłada, nie tylko Polski, lecz całego świata.
Dlaczego? Bo przez ostatnie lata nie udało nam się porozumieć, każdy ciągnął w swoją stronę. Unię Europejską zdominowały ugrupowania typu PiS i PJN - zaczęliśmy się kłócić o miejsca pochówku różnych osobistości, zabrakło sarkofagów na Wawelu, w licznych katedrach, w Panteonie. Europa i Świat zajęły się niekończącymi się sporami dotyczącymi stawiania tu i tam rozlicznych pomników. Już nikt nie pamiętał, komu i za co... Ważne było, by pomnik stanął, bo wyrażał przecież wolę ludzi licznie (np. w liczbie 10) zgromadzonych przed jakimś budynkiem użyteczności publicznej.
Rządy już nie rządziły, ludzie cały czas czegoś żądali, nikogo nie obchodziły autostrady, ochrona Ziemi, poprawnością polityczną było ciągłe czczenia kogoś. Ważne było, by pozwalać się wypowiadać każdemu w taki sposób, w jaki chciał, bo przecież każdy przeżył traumę. I każdy cierpi...
A mogło być tak pięknie. Jeszcze w 2030 roku mogliśmy się dogadać, obrócić całą naszą energię na znalezienie sposobu ocalenia, teraz jest zbyt późno. Ale umieramy przeświadczeni o swych racjach, partykularnych, pokoleniowych, partyjnych, narodowych. Umieramy, mamrocząc pod nosem: "tutaj jest Polska". Jeszcze jest...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz