wtorek, 23 sierpnia 2011

Bogowie wojny

Słucham i oglądam doniesienia z Libii. Widzę ludzi zachłystujących się chwilową wolnością, w podtekstach słyszę, że Al-Kaida, że walki plemienne, że przywódcy to byli współpracownicy Kadafiego. I nie jestem wcale zdziwiony, ani nie zszokowany. Przecież to ci sami teraz chcą wolności, którzy za chwilę ją odbiorą w imię Allaha, Jehowy czy innego boga. I nie będzie zmiłuj się tylko alleluja (inszallah) i do przodu.
Rewolucje, rewolty, przewroty, rebelie mają wtedy sens, gdy tracą całkowicie sens religijny. Gdy przestaje obowiązywać hasło: bóg, honor, ojczyzna. Bo ten bóg, gdyby istniał, musiałby chyba być wielokrotnym schizofrenikiem, żeby móc spełnić życzenia i być naraz po kilku, kilkudziesięciu stronach. Idea boga, bogów, to idea dość niezrozumiała dla mnie ze względu na jej nijakość i miałkość.
Naprawdę, zupełnie nie obchodzi mnie, kto w co wierzy lub nie wierzy, obchodzi mnie natomiast to, jak niektórzy próbują mi wmówić, że ja - nieświadomie - też wierzę, a przecież oni wiedzą, jak wierzyć i pomogą mi w zrozumieniu (pardon - przyjęciu) tego imperatywu.
Bóg, bogowie czy jak ich tam nazywamy to dla prowadzących wojny wygodny sposób zwalenia winy (tak naprawdę to ślepy traf i ludzie) za niepowodzenia, przegrane. "Bóg tak chciał" słyszymy nieraz, ale jak? Jak chciał? Chciał jednocześnie tego co X i co Y, a nawet Z? I na to jest odpowiedź, że niezbadane są "ścieżki pana".
Oburzenie i zgryzota Irańczyków dekady temu doprowadziły do wybuchu rewolucji, ale, że tam bez Allaha ani na krok, to mamy dzisiaj, co mamy. Teokrację czyli totalitaryzm religijny, oparty na zasadzie, że faceci w sukienkach i z brodami pełnymi pcheł wiedzą lepiej czego potrzeba młodej kobiecie czy artyście w średnim wieku do szczęścia niż oni sami. U nas podobnie, choć nie na taką skalę. Ale łapy ci panowie w ornatach pchają wszędzie: pod kołdry, do szkół, do urzędów itp. itd. Wiedzą, tak twierdzą, o co bóg się gniewa (choć chyba nie widzą, że z idei boga robią w tym momencie stetryczałego, małostkowego mizoginistę), jak go przebłagać (all we need is... cash).

czwartek, 18 sierpnia 2011

Casus Nergala

Rozliczne serwisy informacyjne bębnią o dzisiejszym wyroku Sądu w Gdańsku, który uniewinnił Adama Darskiego - Nergala. Nergal został pozwany, przez kilku posłów partii (i)edynie słusznej oraz niejakiego jegomościa bodajże Nowaka (który - chwała mu za to) chroni mnie przed sektami, o obrazę uczuć religijnych. Przepisem tym wycierają sobie gęby rozliczni rozmodleni oszołomi i tercjarze. Przepis kuriozalny i niesprawiedliwy - gdyż jeśli istnieje to winien mieć swoją przeciwwagę w postaci przepisu prawnego o ochronie uczuć niereligijnych. Tyle tytułem wyjaśnienia.
Pozostaje kilka kwestii zahaczających o paranoję: jakim sposobem oskarżyciele poczuli się urażeni nie uczestnicząc w koncercie Behemota? Zaocznie, korespondencyjnie, telepatycznie? Proponuję pozwać np. kogoś, kto w tej chwili bazgrze po biblii gdzieś w zaciszu domowej alkowy, albo usiadł na gazecie, w której jest zdjęcia B-16. Przecież to jest obraźliwe, tyłkiem na pontifeksie? Można również pozwać o obrazę uczuć religijnych kogoś, kto... no właśnie, co? Pewnie wszystko może obrazić uczucia przewrażliwionych (by nie rzec chorych z nienawiści) dewotów.
Chociaż przecież ich nienawiść jest w zgodzie z duchem biblii, a przynajmniej tego, co zawiera stary testament. Tam też tylko surowe, by nie rzec drakońskie kary, żądania zemsty, ludobójstwa itp. boskie sprawy, nieprawdaż?
Bóg Starego Testamentu jest prawdopodobnie najmniej przyjazną postacią całej literatury pięknej: zazdrosny i dumny z tej zazdrości; małostkowy, niesprawiedliwy, nie znający przebaczenia pedant; roszczeniowy, krwiopijczy zwolennik czystek etnicznych; mizoginiczny, homofobiczny, rasistowski, mordujący dzieci, ludzi w ogóle, czy też synów w szczególności, zsyłający plagi, megalomański, sadomasochistyczny, kapryśnie manifestujący brak zrozumienia despota. (Richard Dawkins).

sobota, 13 sierpnia 2011

Natanek - Szatanek

No, trochę czasu minęło. Ale muszę ostrzec bliskich mojemu sercu berlińczyków. Nadciągają legiony klechy spod Suchej Beskidzkiej - tzw. księdza Natanka. Odgraża się, że pokaże swoją moc w Berlinie, zna się na wszystkim, chce intronizacji Jezusa z Nazaretu, choć ten podobno korony nie nosił. Ale co tam... W końcu do jej udźwignięcia ma co najmniej trzy głowy. Zastanawia mnie coś innego, bo przecież nie "intelektualny debilizm" tego gościa. Jak on umie zebrać na mszy trwającej ponad cztery godziny kilka (2-3) tysiące bezwolnych i zaprawionych żółcią nienawiści ludzi. Czym jest religia, że zmusza niektórych (czasem większość) do wierzenia i robienia rzeczy, które są irracjonalne, uwłaczające intelektowi. Czy człowiek, jako chyba najlepiej ewoluujący gatunek na Ziemi potrzebuje aż takiego kretyńskiego dopalacza jakim są kazania Natanka? Nikt co prawda nie badał, jakie jest poziom intelektualny wyznawców troglodyty z Grzechyni. Możemy się tylko domyślać...
Czy są jakieś granice ludzkiego szaleństwa religijnego? Obawiam się, że nie. Daję głowę, że sam potrafiłbym zebrać dość sporą grupę wyznawców dajmy na to Latającego Potwora Spaghetti czy Wróżki Zębuszki. Ogłosiłbym się ich jedynym prorokiem, który ma widzenia (często wynikające z różnych fobii) - sporządziłbym święta księgę, wyklął parę osób (raczej więcej niż mniej), wszystko okrasiłbym kiczowatym encouragem - sztandary z przebitym sercem z wypływającym z niego ostrym ketchupem, kiczowate pieśni, idiotyczne modlitwy o deszcz itp. I co? Co dalej? Jak daleko może sięgać nasza indolencja i ociężałość intelektualna. Aha, zgarnąłbym jeszcze przy tym całkiem niezłą kasę. A wszystko to dzięki temu, że niektórzy ludzie dość dawno uznali, że mrzonki i przywidzenia można uznać za wspaniały materiał do zbudowania pseudonauki o rzeczach ostatecznych. Ich hordy się nieco rozrosły i opanowały wiele dziedzin życia, a bezwolna masa boi się myśleć.
Niech podsumowaniem będzie cytat z Dawkinsa:
To banał (i to jak większość banałów niezgodny z prawdą), że nauka odpowiada na pytania jak, tylko teologia zaś dysponuje narzędziami umożliwiającymi odpowiedź na pytania dlaczego. Cóż to niby jest „pytanie dlaczego”? Nie każde pytanie rozpoczynające się od „dlaczego” w ogóle jest sensownym, uprawnionym pytaniem. Dlaczego jednorożce są puste w środku? Na niektóre pytania po prostu nie warto odpowiadać. Jaki jest kolor abstrakcji? Jak pachnie nadzieja? Fakt, że jakieś pytanie można sformułować w pełni zgodnie z gramatycznymi regułami języka, nie oznacza, że ma ono jakikolwiek sens, ani że warto się nim poważnie zajmować. Więcej – nawet jeśli pytanie jest poważne i nauka nie potrafi na nie odpowiedzieć, to wcale nie oznacza, że odpowiedź zna religia.