Słucham i oglądam doniesienia z Libii. Widzę ludzi zachłystujących się chwilową wolnością, w podtekstach słyszę, że Al-Kaida, że walki plemienne, że przywódcy to byli współpracownicy Kadafiego. I nie jestem wcale zdziwiony, ani nie zszokowany. Przecież to ci sami teraz chcą wolności, którzy za chwilę ją odbiorą w imię Allaha, Jehowy czy innego boga. I nie będzie zmiłuj się tylko alleluja (inszallah) i do przodu.
Rewolucje, rewolty, przewroty, rebelie mają wtedy sens, gdy tracą całkowicie sens religijny. Gdy przestaje obowiązywać hasło: bóg, honor, ojczyzna. Bo ten bóg, gdyby istniał, musiałby chyba być wielokrotnym schizofrenikiem, żeby móc spełnić życzenia i być naraz po kilku, kilkudziesięciu stronach. Idea boga, bogów, to idea dość niezrozumiała dla mnie ze względu na jej nijakość i miałkość.
Naprawdę, zupełnie nie obchodzi mnie, kto w co wierzy lub nie wierzy, obchodzi mnie natomiast to, jak niektórzy próbują mi wmówić, że ja - nieświadomie - też wierzę, a przecież oni wiedzą, jak wierzyć i pomogą mi w zrozumieniu (pardon - przyjęciu) tego imperatywu.
Bóg, bogowie czy jak ich tam nazywamy to dla prowadzących wojny wygodny sposób zwalenia winy (tak naprawdę to ślepy traf i ludzie) za niepowodzenia, przegrane. "Bóg tak chciał" słyszymy nieraz, ale jak? Jak chciał? Chciał jednocześnie tego co X i co Y, a nawet Z? I na to jest odpowiedź, że niezbadane są "ścieżki pana".
Oburzenie i zgryzota Irańczyków dekady temu doprowadziły do wybuchu rewolucji, ale, że tam bez Allaha ani na krok, to mamy dzisiaj, co mamy. Teokrację czyli totalitaryzm religijny, oparty na zasadzie, że faceci w sukienkach i z brodami pełnymi pcheł wiedzą lepiej czego potrzeba młodej kobiecie czy artyście w średnim wieku do szczęścia niż oni sami. U nas podobnie, choć nie na taką skalę. Ale łapy ci panowie w ornatach pchają wszędzie: pod kołdry, do szkół, do urzędów itp. itd. Wiedzą, tak twierdzą, o co bóg się gniewa (choć chyba nie widzą, że z idei boga robią w tym momencie stetryczałego, małostkowego mizoginistę), jak go przebłagać (all we need is... cash).
Rewolucje, rewolty, przewroty, rebelie mają wtedy sens, gdy tracą całkowicie sens religijny. Gdy przestaje obowiązywać hasło: bóg, honor, ojczyzna. Bo ten bóg, gdyby istniał, musiałby chyba być wielokrotnym schizofrenikiem, żeby móc spełnić życzenia i być naraz po kilku, kilkudziesięciu stronach. Idea boga, bogów, to idea dość niezrozumiała dla mnie ze względu na jej nijakość i miałkość.
Naprawdę, zupełnie nie obchodzi mnie, kto w co wierzy lub nie wierzy, obchodzi mnie natomiast to, jak niektórzy próbują mi wmówić, że ja - nieświadomie - też wierzę, a przecież oni wiedzą, jak wierzyć i pomogą mi w zrozumieniu (pardon - przyjęciu) tego imperatywu.
Bóg, bogowie czy jak ich tam nazywamy to dla prowadzących wojny wygodny sposób zwalenia winy (tak naprawdę to ślepy traf i ludzie) za niepowodzenia, przegrane. "Bóg tak chciał" słyszymy nieraz, ale jak? Jak chciał? Chciał jednocześnie tego co X i co Y, a nawet Z? I na to jest odpowiedź, że niezbadane są "ścieżki pana".
Oburzenie i zgryzota Irańczyków dekady temu doprowadziły do wybuchu rewolucji, ale, że tam bez Allaha ani na krok, to mamy dzisiaj, co mamy. Teokrację czyli totalitaryzm religijny, oparty na zasadzie, że faceci w sukienkach i z brodami pełnymi pcheł wiedzą lepiej czego potrzeba młodej kobiecie czy artyście w średnim wieku do szczęścia niż oni sami. U nas podobnie, choć nie na taką skalę. Ale łapy ci panowie w ornatach pchają wszędzie: pod kołdry, do szkół, do urzędów itp. itd. Wiedzą, tak twierdzą, o co bóg się gniewa (choć chyba nie widzą, że z idei boga robią w tym momencie stetryczałego, małostkowego mizoginistę), jak go przebłagać (all we need is... cash).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz