środa, 23 marca 2011

Zleniłem się ostatnio. Prawie tydzień bez postu na blogu. Pewnie jakimś wytłumaczeniem będzie ten post.
W niedzielę udałem się na krótką wyprawę do stolicy (albo jak kto woli stolycy). Dawno tam nie byłem, bo i dojazd do tego miasta jest cokolwiek uciążliwy (brak autostrady, rozwalające się PKP) i jakoś zwyczajnie nie tęskniłem.
Warszawa już na zawsze pozostanie w jakiś sposób w moim sercu, tam spędziłem 6 lat swojej burzliwej młodości, studiując, żeniąc się, rozwodząc i szukając. Tam do tej pory mieszkają ludzi, z którymi nadal się chętnie spotykam, którzy coś znaczą dla mnie.
Wyjechałem z niej 23 lata temu, wtedy upadał komunizm, nikt nie słyszał o jakichkolwiek dokonaniach braci Kaczyńskich, za wyjątkiem ich ról w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc" (nota bene jak złowieszczo dzisiaj brzmi ten tytuł). Opuściłem Warszawę, ale Warszawa pozostała we mnie, w moich wspomnieniach i życiu.
Jak ją odebrałem teraz?
Jest inna, Stare Miasto bardziej chyba zaniedbane, Śródmieście bardziej nowoczesne. Wilanów jakiś taki bardziej świetlisty, Powązki tak samo zadumane. Odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego. Świetnie zorganizowane, mocno przemawiające do gości, ale.. No właśnie, warte odwiedzenia, choć nie do końca mówiące prawdę o powstaniu. Powstaniu, które tak naprawdę było samobójstwem młodych ludzi. Możemy powtórzyć fatalistycznie za Pigoniem: "Cóż, należymy do narodu, którego rolą jest strzelać do wroga z brylantów". To boli, że nie mówimy prawdy o tym, że powstanie warszawskie, przed którego uczestnikami chylę głowę w bardzo niskim pokłonie, było dopełnieniem agonii stolicy. Najcudowniejszym miejscem w jego wnętrzu jest Cafe Fogg (tak ją nazwałem, choć nie wiem, czy to jest oficjalna nazwa), gdzie jest przytulnie, normalnie i nieco zbyt drogo. Nie będę drążył tematu naszego męczennictwa narodowego, już wielu światłych ludzi wiele na ten temat w ten czy inny sposób powiedziało. Marzy mi się Polska, gdzie tak świetne muzeum będzie sławiło nasze osiągnięcia w budowaniu cywilizacji, a także nasze zwycięstwa (tych jednak jak na lekarstwo).
Miałem okazję odwiedzić również inne miejsce, o którym dość głośno w Polsce od listopada zeszłego roku. Centrum Nauki Kopernik. Ciekawe, choć jak dla mnie wystarczy około godziny, by się o tym przekonać.

Wczoraj, po powrocie wygodnym, punktualnym, czystym i w miarę szybkim pociągiem EIC Ondraszek, usłyszałem w telewizornii, że prezes odmawia prawa do wypowiadania się w kwestiach politycznych Adamowi Małyszowi, który tylko wyraził to, co tak naprawdę myślą trzeźwo oceniający rzeczywistość mieszkańcy tego kraju. Dzisiaj Małysz niepotrzebnie się tłumaczy, a prezes "wielkodusznie" zaprasza "głupiutkiego" i nieznającego się ma polityce sportowca do siebie na rozmowę (audiencję?). Adamie, nie idź tą drogą - że posłużę się retoryką pewnego klasyka. Po prostu, puść jego inwektywy mimo uszu, tym bardziej, że za nieświadomego dyletanta uważa Cię, chyba za radą złodzieja księżyca, pani Szydło i proponuje rozmowę uświadamiającą z samym Wielkim Jarem. Wyjaśnią Ci wtedy, że Polska jest tylko tu, gdzie jest prezes, że brat prezesa jest genialnym (jest, bo będzie żył wiecznie) politykiem, którego spuściznę należy otoczyć kultem i estymą. Zostaniesz, jak to mawiał Gombrowicz, zgwałcony przez uszy. I Jarek Kaczyński i krzyż pod pałacem Cię zachwycą i pojmiesz to, czego na razie nie pojmujesz. Bo Kaczyński wielki jest i zachwyca.
Justyno, dzięki za zdjęcia obrońców krzyża (zrobione 21 marca) - byłaś jak ten Wallenrod, podszywając się pod jednego z nich, weszłaś w ich tłum (20-25 osób) i odkryłaś składany krzyż mobilny.
Zobaczyłaś świadome obrończynie prawie leżące nomen omen krzyżem przed jakimś chłopem, który chciał udawać Skargę (?)

Naprawdę smutne wydarzenie dzisiejsze (tamte powyżej są groteskowe) to śmierć femme fatale światowego kina - Elizabeth Taylor. Dawno już niczego nie zagrała, ale dla mnie Kleopatra na zawsze będzie miała jej twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz